Ktokolwiek zdecyduje się objąć dyrekcję Teatru Powszechnego, podejmie się typowej "mission impossible". I nie jest to tylko sprawa gigantycznego zadłużenia teatru, spowodowanego w dużej części także niefortunną decyzją przebudowy widowni. Sprawa widowni Powszechnego jest swoistą metaforą: należy odbudować ją w dawnym kształcie - pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.
Stało się. Po gorszących wydarzeniach rozgrywających się w Teatrze Powszechnym w Warszawie, po konsultacjach rady artystycznej Teatru przypominających przeciąganie liny, Remigiusz Brzyk, dyrektor Powszechnego, ostatecznie złożył rezygnację. "Czy jesteś zadowolony?" - zapytano mnie w środowy poranek. Bo przecież stało się to, czego domagałem się na łamach "Dziennika" tydzień temu. Otóż nie jestem zadowolony. Można przecież zatrzeć ręce i powiedzieć niczym Aniela Dulska: "No to teraz znów można zacząć żyć po Bożemu". Tak jednak nie będzie. Ktokolwiek zdecyduje się objąć dyrekcję Teatru Powszechnego, podejmie się typowej "mission impossible". I nie jest to tylko sprawa gigantycznego zadłużenia teatru, spowodowanego w dużej części także niefortunną decyzją przebudowy widowni. Sprawa widowni Powszechnego jest swoistą metaforą: należy odbudować ją w dawnym kształcie. To jest możliwe - być może nawet znajdą się na to pieniądze. Trud