Melomani i kibice doznali niewątpliwie znacznego zadośćuczynienia mając możność wysłuchania i obejrzenia w sobotę i niedzielę finałowego etapu Konkursu, i to w bezpośredniej transmisji. W ten sposób po jakże skąpych uprzednio dawkach relacji usłyszeliśmy w ciągu dwu dni nie lada porcję: pięciokrotnie Koncert e-moll i jeden raz f-moll. Wdzięczny za to - w imieniu miłośników muzyki - nie pojmuję jednak, dlaczego takie rozwiązanie miało być lepsze niż częstsze relacje filmowe z poprzednich etapów, prezentujących większe bogactwo repertuarowe i większą rozmaitość indywidualności pianistycznych. Dla dobra rzesz widzów telewizyjnych, dla rozwoju ich muzycznej kultury byłoby to bez wątpienia korzystniejsze.
Oskar Wilde jest telewizyjny. To było do przewidzenia. Ale, co więcej, jest współczesny. Bo nie ma złudzeń. Chciał dowieść Anglikom, tym najbardziej nawet moralnym, najwyżej umiejscowionym w społeczeństwie, że nie są lepsi od niego, choć gotowi go potępić (i potępią). I dowiódł tego, na przykład w "Mężu idealnym". Nie musiał sięgać do intymnych sfer życia prywatnego. Wystarczyło odsłonić kulisy kariery, pokazać moralność polityczną człowieka nieskazitelnego w życiu prywatnym. A nadto - kazać surowej strażniczce moralności, żonie tegoż, nakłaniać go, z miłości, do kontynuowania politycznej kariery. W tym cała perfidia lorda Goringa, zbyt chyba dobrodusznego w ujęciu Gogolewskiego. Jego, w imię życia występujący, pragmatyzm i bezkompromisowy (do czasu) purytanizm lady Chiltern (Z. Mrozowska) - stanowią istotny dla tej sztuki, i Wilde'a dialog postaw. Konflikt: Chiltern (M. Yoit) i Lady Cheveley (B. Horawianka), to tylko przęsło intry