Młoda, zdolna i przebojowa reżyserka, autorka kilku bardzo nowocześnie wystawionych, cokolwiek to znaczy, spektakli w Starym Teatrze, staje przed dylematem. Brać obciachową ramotę, na której można się artystycznie i towarzysko przejechać, czy machnąć ręką na Cywińską, Ateneum i debiut w Warszawie. Nie machnęła, wzięła. Pierwszy punkt dla niej - pisze Tadeusz Nyczek w Dialogu.
W naszej krakowskiej szkole teatralnej pozwalamy sobie czasem na okrutne żarty ze studentów; nic godnego pochwały, zwykłe belferskie satysfakcyjki. Dla jasności: chodzi o studentów reżyserii, choć podejrzewam, że sąsiedzka działka aktorska też zna te żarty. Jak wiadomo, student rozpoczynający edukację artystyczną jest przekonany, że odtąd wszystko w teatrze będzie zależało od niego: wybór repertuaru, scenografa, aktorów, czas przeznaczony na wykonanie dzieła. Może nawet opinia o spektaklu: od czego ma się rozumiejących kolegów recenzentów. Otóż nasz straszny żart polega na tym, że stawia się studentowi pytanie: a co będzie, jeśli poprosi cię na rozmowę dyrektor niezłego teatru i zaproponuje przyzwoite honorarium, ale pod warunkiem, że wyreżyserujesz na przykład Zapolska. Do dyspozycji czwórka aktorów jeszcze w tym sezonie niezagospodarowanych. Na robotę masz sześć tygodni. Zaczynasz w drugiej połowie kwietnia. Studenci się wiją i popat