"Trans-Atlantyk" Witolda Gombrowicza w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Jacek Cieślak w Teatrze.
W Ateneum oglądamy aktorstwo wspaniałe, ale i z prowincjonalnego teatru. W "Trans-Atlantyku" Artura Tyszkiewicza diagnozę polskich problemów da się streścić jako konieczność wyboru "między pedałami a faszystami". Normalsi zostali odesłani do getta. Mógłbym zacząć recenzję w stylu Piotra Zaremby, który jako wzór teatru doskonałego podaje dawny Powszechny kierowany przez Zygmunta Hübnera. No więc zacznę i nie zacznę, by posłużyć się gombrowiczowską frazą, bo chodziłem zarówno do Powszechnego, jak i do Ateneum. Z pamiętnego "Trans-Atlantyku" w reżyserii Andrzeja Pawłowskiego w Ateneum (1984) pamiętam straszny ścisk przed kasą, walkę o wejściówki, a potem perwersyjnego Jerzego Kamasa jako Gonzala i Jerzego Kryszaka (tak, był kiedyś taki aktor, i to nie najgorszy) w roli Gombrowicza. W przepełnionej sali było gorąco - również od emocji, bo przecież na scenie rządził argentyński homoseksualista. Walczył o Synczyznę przeciw Ojczyź