Recenzje czytam, i - jak to z recenzjami bywa - czasami się z nimi zgadzam. Tym razem ogarnęło mnie zdumienie, bo w minioną sobotę przeczytałem na czołówce katowickiej Gazety artykuł mojej zacnej redakcyjnej koleżanki Aleksandry Czapli-Oslislo z wielkim tytułem "Miłość w Sosnowcu to nie takie proste", i z podtytułem o "skandalu", jakim podobno zakończyła się ostatnia premiera w tym mieście - pisze Michał Smolorz w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Nie jestem krytykiem teatralnym. Nie potrafię układać misternych analiz w stylu: "reżyser wprawną ręką prowadzi aktora, który budując postać konsekwentnie odkrywa psychologiczne przesłanie tekstu". W antrakcie nie wchodzę do VIP-owskich saloników, nie pijam wódeczki z dyrektorami, nie jestem po imieniu z artystami, nie dostaję od nich odznak "Przyjaciel Teatru", nie zgłaszam nominacji do Złotych Masek, nie składam się po 20 zł na nagrodę dziennikarzy podczas festiwalu Interpretacje. Po prostu należę do jednoprocentowej mniejszości społeczeństwa, która jeszcze chodzi do teatru. Aby było jasne: nie jestem rzecznikiem Teatru Zagłębia, a jedynie widzem, który regularnie tam bywa na widowni. I w kilku rzeczach zgadzam się z autorką. Ostatnia premiera sztuki "Miłość to nie takie proste" na tej scenie była klapą. To się akurat zdarza w każdym teatrze, nawet najlepszym, podobnie jak to, że dyrektor i reżyser popadają w kontrowersję. Mieliśmy w o