"Liza" w reż. Michała Witta-Michałowskiego na Scenie Prapremier InVitro w Lublinie. Pisze Jarosław Cymerman w Teatrze.
Interpretując "Wiecznego męża" przez pryzmat cierpienia dziecka, Witt-Michałowski pyta, jak daleko może posunąć się człowiek żyjący "w niezrozumiałym świecie pozbawionym stałych punktów oparcia". Kiedy oglądałem najnowszy spektakl Łukasza Witta-Michałowskiego, trudno było mi oprzeć się wrażeniu pewnego spętania twórcy Sceny Prapremier InVitro. Jakby wobec klasyki wolno mu było zrobić mniej niż przy okazji współczesnych tekstów i jakby adaptując "Wiecznego męża" Fiodora Dostojewskiego, musiał okiełznać swoją wyobraźnię, skapitulować wobec "dostojewszczyzny", wobec sążnistych "duszoszczypatielnych" dialogów i monologów, wreszcie zrezygnować z części teatralnych gier, bardziej niż zwykle zaufać aktorom. Koniec końców jednak okazało się, że te dobrowolnie przyjęte więzy pozwoliły mu na stworzenie oszczędnego w środkach, a jednocześnie przejmującego widowiska, i wcale nieodległego od tego wszystkiego, czym dzisiaj żyjemy.