Öhrn w nowej interpretacji zachowuje wszelkie wskazówki autora dramatu. Zgodnie z nimi na widowni znajdzie się sto sześćdziesiąt jeden miejsc, umieszczonych wokół sceny. Miejsca można zmieniać, a wokół sceny dowolnie krążyć - o "Sonacie widm" Augusta Strindberga w reż. Markusa Öhrna w Nowym Teatrze w Warszawie pisze Piotr Ziółkowski z Nowej Siły Krytycznej.
"coś mnie korci aby zrobić siusiu w torcik" To cytat zaczerpnięty z klasyka polskiego konceptualizmu Edwarda Krasińskiego, który w swojej praktyce artystycznej posługiwał się niebieską taśmą, przyklejając ją wszędzie, bez względu na to, gdzie lub na czym miała zawisnąć. Jedna z jego ikonicznych prac przedstawia kopię "Bitwy pod Grunwaldem" Matejki w skali jeden do jednego z przechodzącą przez całą długość płótna taśmą. Mam wrażenie, że strategia artystyczna jaką przyjął w Nowym Teatrze Markus Öhrn, znany przede wszystkim jako artysta wizualny, jest podobna do tej, jaką przyjmował Krasiński. Obaj budują nowe interpretacje w abstrakcyjnym geście i humorystycznej destrukcji utartych konwenansów i kanonów. Öhrn to rasowy trickster, przechera, który wchodząc w nową dla siebie przestrzeń przeciwstawia się zastanym w niej normom i porządkom tworząc sobie właściwy odrealniony świat. "Sonatą widm" Öhrn przynosi świeżą energię i spus