- Chcę, by to było osadzone w stylu telewizyjnej "Kobry". Bo piękny czas, piękna muzyka, która z radia może sobie lecieć, piękne stroje z lat pięćdziesiątych, scenografia klasyczna, znakomita. Ludzie zaczynają tęsknić za klasyką teatru, za czymś, co nie jest wydziwione, postawione na głowie i totalnie zmienione - rozmowa z Markiem Siudymem, reżyserem spektaklu "Pułapka na myszy", którego premiera w jeleniogórskim Teatrze im. C. K. Norwida już 4 stycznia 2020 r. o godz. 19.
Rok temu zrealizowałeś u nas pastisz farsy (a zarazem greckiej tragedii) "Co widział kamerdyner" Joego Ortona. Po premierze zadeklarowałeś, że chętnie byś do nas wrócił. Dlaczego? - Po prostu rewelacyjnie tu mi się pracowało. Miejsce piękne, aktorzy, z którymi mam znakomity kontakt - czego więcej wymagać? Popularność w skali ogólnopolskiej dała Ci telewizja, a przede wszystkim legendarny cykl kabaretowy Olgi Lipińskiej. Praca w teatrze, i to z dala od centrum, czyli Warszawy, na dodatek w roli reżysera, to całkiem inne rozkosze. - Nowe. No, nie takie zupełnie nowe, bo zacząłem w Słupsku, w 2015 r., od "Co ja panu zrobiłem, Pignon" Francisa Vebera. Przymierzałem się do pracy w tych charakterze już jakiś czas, bo wydawało mi się, po tylu spotkaniach z reżyserami, zwłaszcza telewizyjnymi, że chyba mam o tym jakieś pojęcie, czasami może nawet lepsze. Aktorzy prowincjonalni - by użyć popularnej formuły - różnią się jakoś istotnie o