Wileński Międzynarodowy Festiwal Teatralny Sirenos: Przegląd Litewski. Pisze Adam Domalewski w portalu Teatrologia.info.
Na litewską część Festiwalu Sirenos, będącą jedyną tego rodzaju prezentacją teatru tego kraju po zakończonym sezonie, wybrałem się już po raz czwarty; tym razem po dłuższej, kilkuletniej przerwie. W tym roku po raz pierwszy w historii festiwalu do oceny spektakli powołano międzynarodowe jury, które przyznało trzy nagrody. Werdykt nie był kontrowersyjny – cenieni kuratorzy i twórcy nagrodzili przedstawienia rzeczywiście wyróżniające się, będące najjaśniejszymi punktami programu. Zestaw prezentowanych spektakli był bardzo różnorodny – oprócz klasycznych przedstawień teatru dramatycznego widzowie mogli zobaczyć spektakle bardziej eksperymentalne, minimalistyczne, oparte na konsekwentnie wdrożonym koncepcie formalnym, a także projekty społecznie zaangażowane (osadzone w tkance miejskiej, z udziałem osób z niepełnosprawnościami lub aktorów nie w pełni profesjonalnych). Aż dwie wyselekcjonowane sztuki były inscenizacjami dramatów Antona Czechowa i od nich chcę rozpocząć tę relację.
Nad Mewą wyreżyserowaną przez Jokūbasa Brazysa i wyprodukowaną w OKT (Teatrze Miejskim Oskarasa Koršunovasa) musiało ciążyć widmo mistrzowskiego przedstawienia patrona z 2014 roku. Brazys, uczeń Koršunovasa, dla którego był to dopiero trzeci zrealizowany spektakl w karierze, wraz z rówieśnikami ze szkoły teatralnej stworzył przedstawienie całkowicie odmienne od tamtej pamiętnej – wyciszonej, opartej na najprostszych środkach aktorskiego wyrazu – inscenizacji.
Nowa Mewa utrzymana jest w estetyce brutalizmu: właściwie wszystkie relacje między scenicznymi postaciami wyczerpują się w jakiejś formie poniżenia i uprzedmiotowienia. Najwyraźniej odczuwało się to w sposobie przedstawienia pełnego przemocy związku Konstantego Trieplewa z Niną. To aż zadziwiające, że młode aktorki wcielające się w role Maszy, Niny i Arkadiny nie miały nic przeciwko portretowaniu ich bohaterek prawie wyłącznie przez pryzmat seksualności, a właściwie seksualnego podporządkowania mężczyznom. Tytułowa mewa pojawia się na scenie w groteskowej formie zakrwawionego truchła imitującego raczej przedstawiciela jakiegoś hodowlanego gatunku drobiu.
Brazys wraz z pozostałymi współpracownikami nasycili więc przedstawienie przemocą i odarli z wszelkiego idealizmu w odniesieniu do sztuki teatru. Performatywny wymiar spektaklu wzbogacały wykonywane przez aktorów piosenki (wykorzystano m.in. zaśpiewane przez Trieplewa chyba w całości Killing Me Softly With His Song Fugees oraz szlagier Where Did You Sleep Last Night? Leadbelly’ego), ich interpretacja także bliska była jednak skrajnej złości i rozpaczy, nie poszerzały więc szczególnie ogólnej skali wyrazu. Najciekawszy zabieg reżyserski dotyczył postaci Trigorina, który w pierwszych dwóch aktach pozbawiony jest pewności siebie i jakiejkolwiek charyzmy. W kolejnych częściach pojawia się jednak odmieniony – pełen wewnętrznej siły i przekonania o własnym geniuszu zamienia się w tyrana, narzucającego innym swą wolę.
Finalnie okazało się, nie po raz pierwszy zresztą, że dramaty Czechowa są niekoniecznie szczęśliwym wyborem repertuarowym dla bardzo młodych twórców teatralnych. Wileńskiej Mewie brakuje oddechu, nasycenia scenicznych zdarzeń czymś innym aniżeli tylko złością i rozdzierającą pasją. Co istotne, fakt, że wszyscy bohaterowie (bez względu na warunkowany prawdopodobieństwem wiek tych postaci) grani są przez aktorki i aktorów w podobnym, bardzo młodym wieku, nie był w spektaklu w ogóle ograny ani poddany jakiemuś komentarzowi. Podobnie jak niejasna pozostaje dla mnie odpowiedź na pytanie, dlaczego zdecydowano się nadać tej Mewie tak jednostronny, brutalistyczny rys.
Bezsprzecznie najlepszym przedstawieniem w całej stawce była natomiast inscenizacja Wujaszka Wani w reżyserii Słoweńca Tomiego Janežiča z Małego Teatru w Wilnie. To dzieło wybitne, imponujące, wręcz brawurowe. Janežič przeniósł akcję sztuki do czasów sowieckich – bohaterowie nie są żadnymi ziemianami, tylko gnieżdżą się w obskurnej komunałce. Scena szczelnie obita jest płytami pilśniowymi, jedynie w głębi widać zagraconą, nędzną kuchnię, w której na gazie od czasu do czasu ktoś przyrządza posiłek. W pustym „salonie” wzrok przykuwa niewielki, szpetny grzejnik oraz skuter, którym lekarz Astrow porusza się po okolicy. Tak udekorowany dom Sieriebriakowa przez cztery godziny trwania spektaklu jest świadkiem pijatyk, kłótni, pogróżek i waśni.
Rzeczywistość jest tu spotworniała, ale i dziwnie znajoma (choćby za sprawą kostiumów i rekwizytów przypominających mniej więcej lata 1970-1979 w Polsce). Świetnie ucharakteryzowani bohaterowie naznaczeni są próżniactwem i biernością, wszyscy bez wyjątku żałośni, a mimo to nie tracą swojego człowieczeństwa. Udało się twórcom tego Wujaszka Wani coś, co jest bardzo trudne, czyli takie odheroizowanie postaci, które nie pozbawia ich sympatii ze strony publiczności. Siłą tego przedstawienia są też kontrasty. Sytuacje pełne humoru, niewymownie śmieszne (i zarazem straszne, jak cała sekwencja libacji z udziałem Astrowa, Tielegina i Wani, która opiera się na serii komicznie zagranych homoseksualnych gwałtów) płynnie łączą się ze scenami lirycznymi, niemal podniosłymi (na przykład w poetyckim obrazie Sonii i Heleny marzących o lepszym życiu). Dzięki świetnym pomysłom inscenizacyjnym, przemyślanym i przekonującym, przedstawienie ani na chwilę nie traci rytmu: raz bywa rozpędzone i dosadne, by po chwili zwolnić i wydobyć dramat rozgrywający się na scenie.
Przeniesienie akcji bliżej naszej współczesności okazuje się tu niezwykle ważne, ale nie jest motywowane pobudkami politycznymi czy rozliczeniowymi. Chodzi raczej o takie ożywienie sztuki Czechowa, wydobycie z niej możliwie wielu ludzkich postaw i dramatów, które w sztafażu dziewiętnastowiecznym mogą wydawać się przebrzmiałe, a u Janežiča nabierają ponownie świeżości i egzystencjalnego ciężaru. Uaktualnienie dokonuje się także za sprawą inteligentnie dobranej i świetnie wykorzystanej muzyki: w zaskakujących momentach pojawiają się z nagła takie piosenki, jak Nothing Comperes 2 You Sinéad O’Connor czy Empty The Cranberries, a sceniczna rzeczywistość nabiera innego wymiaru. U Janežiča, na przekór sowieckiej beznadziei i mimo ukazywanej na scenie śmieszności bohaterów, odkrywamy głęboko ludzki charakter ich zwykłych, codziennych przeżyć. Znamy to z Czechowa: postacie w gruncie rzeczy są winne własnych niepowodzeń, co w wileńskim przedstawieniu w zabawnej formie objawia się już na samym początku, gdy bohaterowie wracając ze spaceru, sami oblepiają swe buty błotem.
Dawno nie byłem świadkiem tak udanego, mocnego i bezkompromisowego przedstawienia, jak Wujaszek Wania z Małego Teatru w Wilnie. Podobnego zdania byli jurorzy zarówno festiwalu Sirenos (którzy dziełu Janežiča przyznali nagrodę główną), jak i krajowej nagrody Złotego Krzyża dla najlepszego spektaklu na Litwie w roku 2021 (ci ostatni nagrodzili twórców przedstawienia w kilku najważniejszych kategoriach).
Nurt historyczno-rozliczeniowy w litewskim teatrze reprezentowało w tym roku właściwie tylko jedno przedstawienie – Wspomnienia młodego człowieka na podstawie prozy zmarłego 20 lat temu Ričardasa Gavelisa. Wyreżyserowany przez Eglė Švedkauskaitė spektakl prawie do samego końca utrzymuje dość zachowawczą formę. Bohater sztuki, Levan, odbywa podróż w głąb swej pamięci do czasów, w których jako młody człowiek, żyjący w sowieckiej dyktaturze, popełniał błędy, zgadzając się na wątpliwe moralne kompromisy. Konformizm był konieczny, by kontynuować naukę i marzyć o karierze w Instytucie Fizyki. W dodatku ojciec jego narzeczonej był partyjnym działaczem i oficjelem. Przedstawienie na przykładzie jego losów stara się postawić pytanie o to, czy możliwa jest integracja z dawnym „ja”, z niechcianymi, ale uparcie powracającymi błędami z przeszłości.
Jednym z problemów tego spektaklu jest jednak to, że zamiast konsekwentnie skupić się na wymiarze psychologicznym i przeżyciach bohatera, zaczyna poruszać się w kręgu zagadnień zgoła metafizycznych (trochę jak w dawnych filmach Zanussiego – od fizyki do metafizyki). Statyczna inscenizacja, wykorzystująca rozmieszczone na scenie mikrofony, urozmaicona niemal wyłącznie przez graną na żywo muzykę, na koniec niespodziewanie ustępuje miejsca kilkunastominutowemu stand-upowi. Rozsadzający wcześniejsze ramy przedstawienia aktorski monolog to w zamierzeniu twórców satyra na wszelkiej maści hochsztaplerów i uwodzicieli tłumów, uzdrowicieli działających za pośrednictwem ekranu telewizora. Jadnak ten finał w niczym nie przystaje ani nie nawiązuje do poruszanej wcześniej problematyki – stanowi tyleż zaskakujące, co zbędne zwieńczenie tego mimo wszystko interesującego przedstawienia. Nagrodę dla najbardziej obiecującej reżyserki przyznano właśnie Eglė Švedkauskaitė.
Uśpieni Oskarasa Koršunovasa na podstawie dramatu Mariusa Ivaškevičiusa to z kolei niewątpliwie tytuł najbardziej oczekiwany na tegorocznym festiwalu, jedyny prawdziwie gwiazdorski. Najważniejszy żyjący litewski reżyser po raz kolejny przygotował spektakl w Narodowym Teatrze Dramatycznym, a nie „u siebie”, w OKT, podkreślając tym samym szczególną pozycję zajmowaną w życiu teatralnym Litwy. Wystawna inscenizacja imponuje jednak główne swym rozmachem, z potężną grą świateł w roli głównej. Ogółem jednak Uśpieni zawodzą. Niestety w typowy dla ostatnich dzieł Koršunovasa sposób przedstawienie to razi niekonsekwencją, brakiem dyscypliny formalnej i myślowej. Jest zdecydowanie za długie, przegadane, bardzo nierówne.
Akcja sztuki dzieje się po katastrofie ekologicznej, w wyniku której wybuchły dwie wojny światowe. Jednak problemem tego futurystycznego świata nie jest wyludnienie czy niemożność przetrwania, a… zbyt wielka, stale rosnąca populacja (!). Futurystyczna akcja koncentruje się na walce dwóch zwaśnionych frakcji istniejących w ramach nowego ładu panującego na Ziemi, który polega na tym, że raz na 10 lat połowa ludzkości poddawana jest sztucznie wywołanej hibernacji. Co dekadę następuję wymiana i wybudzani są ci, którzy poprzednie lata spędzili w uśpieniu.
Koršunovas stawia na atrakcyjność przedstawienia, które bywa efekciarskie i zwyczajnie tandetne. Dwaj starsi aktorzy upozowani na młodzieniaszków w niedwuznaczny sposób ukazują upadek obyczajów, pogrążając się w hedonistycznej zabawie, co w zamierzeniu ma być zabawne… ale zabawne nie jest. Reżyser interpretuje sztukę w duchu dystopii – rozwój technologii doprowadza w tej inscenizacji do upadku wszelkiego ładu. Hibernacja sprawia, że relacje między ludźmi – rodzinne, miłosne, międzypokoleniowe – zostały trwale zaburzone (bo okazuje się na przykład, że można być starszym od własnych rodziców). Zdezintegrowani wewnętrznie bohaterowie z XXII wieku gubią się w świecie bez podziału na płcie i bez granic między państwami. Uśpieni to protest reżysera przeciwko takiej wizji rozwoju ludzkości: krytyka postępu jest tu wszechogarniająca. Jak to bywa w tego rodzaju spłaszczonych konserwatywnych wizjach, jedynego ratunku upatruje się w macierzyńskim przebudzeniu – ciąża i nowe życie (o które trzeba stoczyć walkę) mają być zaczątkiem odrodzenia i zmiany.
Niekonsekwencja przejawia się w wielu aspektach konstrukcji i przebiegu przedstawienia, choćby w „radosnym”, niejako bezkrytycznym, kiczowatym użyciu przez Koršunovasa cyberpunkowej estetyki, którą wzmacniać mają nagłe dźwiękowe efekty, pełniące rolę montażowych „szwów” w tym spektaklu.
Przesadne eksponowanie cielesności aktorek za pomocą kostiumów oraz różnego rodzaju „lesbijskie fantazje”, jak nazwała je jedna z łotewskich kuratorek teatralnych, z którymi rozmawiałem, rzucają też negatywne światło na ideowe zaplecze przedstawienia. Nie odmawiam reżyserowi prawa do wyrażania własnych poglądów czy krytyki przemian społecznych, niemniej jego ostatnie przedstawienie zwyczajnie osuwa się w banał i kicz, który niestety trafia do publiczności (chyba dzięki wspomnianemu efekciarstwu, w tym wykorzystaniu środków scenicznych przypominających zwulgaryzowaną komedię dell’arte). W każdym razie licznie zgromadzona w Litewskim Narodowym Teatrze Dramatycznym publiczność zgotowała aktorom owację na stojąco. Jury ten spektakl słusznie jednak zignorowało.
Program Sirenos ciekawie uzupełniały dwa przedstawienia innego rodzaju, oparte nie na tradycyjnej dramaturgii, lecz zanurzone w społecznym kontekście, przygotowane w trakcie pracy warsztatowej z udziałem nieprofesjonalnych aktorów, którzy teatralny żywioł kreują samą swą obecnością. Pierwsze z nich to spektakl taneczny Me Two/ We, the Clique z udziałem bardzo młodych adeptów Low Air School. To spektakl o doświadczeniach współczesnych nastolatków, poruszający ich osobiste (jak należy domniemywać) problemy. Wśród nich pojawiły się choćby rozstania rodziców, brak samoakceptacji, strach przed bliskością itp. Choreografia Airidy Gudaitė jest niemal perfekcyjna, stwarza pole do popisu dla tancerzy dzięki zmiennemu tempu i ciekawym układom. Zasadnicza moja wątpliwość dotyczy nie strony warsztatowej tego przedsięwzięcia, a nieco narcystycznego charakteru całości. Nie chodzi o to, że młodzi twórcy zajęli się problemami własnego pokolenia (podobno zwie się ono pokoleniem Z) – to całkiem zrozumiałe. Mam raczej na myśli to, że mimo (pozornej?) zespołowości, na której bazuje każda tego typu praca choreograficzna, co rusz na plan pierwszy wydobywało się czyjeś ego (i ciało). Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że poszczególne elementy choreografii podporządkowane były indywidualnym popisom tancerzy (zwłaszcza tych z męskim rodzajnikiem, którzy „rozpychali” się w otoczeniu reszty licznego zespołu składającego się z dziewcząt). Przy tym czające się między wykonawcami napięcie seksualne było ewidentnie ukrytą treścią tego spektaklu, w którym ciało ma być piękne, zwinne i dość mocno odkryte. W przypadku przedstawienia, w którym występuje młodzież, nadrzędny cel powinien być chyba jednak nieco inny.
Tego rodzaju etycznych wątpliwości pozbawione było inne społecznie zaangażowane przedstawienie – Święto (tudzież Uczta – po angielsku Feast) w reżyserii Kamilė Gudmonaitė. W tym spektaklu występują prawie wyłącznie osoby z różnymi niepełnosprawnościami (wspomagane przez jednego tylko profesjonalnego aktora), które dzielą się swoimi doświadczeniami, otwarcie opowiadają o własnych ograniczeniach i walce z nimi. Ale Święto nie polega na użalaniu się, przeciwnie – to przedstawienie bardzo błyskotliwe, pełne humoru i siły charakteru. W jednej ze scen niewidoma dziewczyna relacjonuje sytuację, gdy ktoś wciągnął ją na siłę do autobusu, którym wcale nie chciała jechać, więc musiała go uderzyć. Innym razem na pytanie, jak udaje jej się iść (z maseczką na twarzy i czapką zsuniętą na oczy), odpowiada: „normalnie – nogami”. I tak dalej, w tym guście.
Projekt tego rodzaju, pieczołowicie przygotowany, w którym na pierwszy rzut oka widać dojrzałą i profesjonalną opiekę artystyczną oraz wykonaną wspólnie pracę, dysponuje naturalnie wielką siłą oddziaływania. Dla osób w nim występujących jest świętem – okazją do autoprezentacji, przekuciem własnych słabości w siłę, momentem osobistego triumfu nad przeciwnościami. Widzowie zaś mają okazję oswoić się z innością, ale także docenić swoje zdrowie, sprawne zmysły, nieograniczone wprost możliwości… Oglądanie z bezpiecznego miejsca na widowni osoby, która głośno zastanawia się, jak to jest widzieć, pozwala dostrzec to, czego na co dzień nie zauważamy.
Profesjonalizm Święta polega także na tym, że zadania aktorskie dostosowano do możliwości poszczególnych wykonawców-uczestników projektu. Na scenie dzieje się sporo, a przy tym wykorzystywane są naprawdę proste środki i rozwiązania sceniczne – oglądamy więc rozsypywanie konfetti, migające jaskrawe światło, słuchamy monologów wygłaszanych do mikrofonu, zaczątków dialogu. Spektakl jest dramaturgicznie w pełni dopracowany, ale tak czy owak chodzi w nim przede wszystkim o obecność, o samo dzielenie się swoim unikalnym – i jakże trudnym – doświadczeniem przez osoby niepełnosprawne. Święto nagrodzono za „unikalny gest społeczny i teatralny”.
Po raz pierwszy w historii w programie festiwalu znalazły się także przedstawienia pokazywane poza Wilnem – goście zostali przewiezieni do Kowna, gdzie zobaczyliśmy dwa tytuły wyprodukowane na tamtejszych scenach: bowel (z Teatru Miejskiego, reżyseria Naubertas Jasinskas) oraz Kompleks Frankensteina (z Narodowego Teatru Dramatycznego, w reżyserii Valtersa Sīlisa). Opiszę je wspólnie z wokalnym spektaklem Big Pharma (autorstwa Arturasa Bumšteinasa z teatru w Poniewieżu), gdyż wszystkie te trzy przedsięwzięcia łączy podobny zestaw cech. Były to przedstawienia dalece, by tak rzec, formalistyczne, w których powzięta sceniczna formuła pozostawała niezmieniona do samego końca. I tak na przykład w bowel tekst nie był wypowiadany ze sceny, lecz odtwarzany z nagrania (aktorzy jedynie ruszali ustami, symulując dialogi). Uzyskany w ten sposób efekt uniezwyklenia szybko jednak stawał się nużący. Spektakl zaczął przypominać teatr lalkowy (ale też grę komputerową, gdyż ruchy aktorów były powtarzalne i „zapętlone”). Odebrałem to przedstawienie jako reakcję sprzeciwu wobec totalizującej władzy mediów, która swą siłę opiera na utowarowieniu i zmerkantylizowaniu wszystkiego, od relacji międzyludzkich poczynając. Szkoda jednak, że na poziomie czysto teatralnym efekt nie był zadowalający, a twórcy uparcie trwali przy powziętych rozwiązaniach formalnych, a także zbyt długo eksploatowali czytelne nawiązania popkulturowe (do Dzwonnika z Notre Dame chociażby).
W Big Pharmie cały wypowiadany tekst stanowiła ulotka dołączana do jednego z antydepresantów, którą intonowali wspólnie (czasem na głosy) aktorzy, wykonując prosty układ choreograficzny. Kompleks Frankensteina był jeszcze bardziej nużący, a dotyczył relacji między człowiekiem i maszyną (był to spektakl mocno spekulatywny – proponował przyjęcie tak wielu założeń, że całość przestawała być czytelna). Na domiar złego zamierzona sztuczność i przerysowanie w grze aktorskiej nie uratowały tej inscenizacji przed popadnięciem w szkolną wręcz manierę ilustracyjności. Jednym słowem, w programie znalazło się miejsce dla bardziej ryzykownych i poszukujących produkcji teatralnych, jednak żadna z nich nie stanowiła o sile tegorocznego przeglądu.
Vilnius International Theatre Festival, Lithuanian Showcase (Wilno-Kowno, 22-25 września 2022)
Strona internetowa: https://www.sirenos.lt/en/festivalio_programa/lithuanian-showcase/