"Ludzie traktują wyjście do kina jak zaproszenie na ostatnią wieczerzę, film muszą przeżuć, przechrupać i przesiorbać. W teatrach po podłodze turlają się butelki i błyskają telefony, bo kto być przeżył jeden akt bez picia i kontaktu ze światem?" - pisze w liście do redakcji Gazety Wyborczej - Stołecznej czytelniczka Anna Pielak.
Czy nie uważają państwo, że nadszedł czas, żeby ucywilizować publiczność kinową i teatralną i wprowadzić poczucie wstydu na, jak by nie było, salony? Operując pojęciem "dobre maniery", nie ugra się dzisiaj zbyt wiele, ale może zyskujący na popularności "wstyd" zmieni przynajmniej podejście do sprawy? Skrobią w pudełkach w poszukiwaniu resztek nachos Niestety, chyba przyzwyczailiśmy się do tego, że szeroko rozumiana publiczność kinowa traktuje wyjście do kina jak zaproszenie na ostatnią wieczerzę i w związku z tym film musi przeżuć, przeciamkać, przechrupać i przesiorbać, szeleszcząc przy tym torebkami i skrobiąc po plastikowych pudełkach w poszukiwaniu resztek nachos. Ciamka się niezależnie od tego, czy film emitowany jest w multipleksie, czy w kinie studyjnym i czy reprezentuje kino kijem bejsbolowym ciosane, czy też jednak wymaga od widza jakiegoś wysiłku intelektualnego. Wiem, że są wyjątki. Dokładnie pięć lat temu bileter