Nowa premiera Lupy utonęła w zgiełku, wywołanym przez wybryk Joanny Szczepkowskiej. Jak to się teraz mówi: pośladki aktorki "przykryły" spektakl. Można sobie oczywiście dworować ile wlezie z całej sprawy. Można pałać świętym oburzeniem na jedną lub drugą stronę konfliktu. Odsuwając jednak na bok gorączkowe emocje warto mimo wszystko trochę o całym wydarzeniu pomyśleć - pisze Wojciech Majcherek w swoim blogu w portalu onet.pl.
Druga część tryptyku Lupy nie jest wielkim teatrem. Przy czym dla mnie "wielki teatr" Lupy był wtedy, gdy jednak opierał się na wielkiej literaturze. Rozumiem chyba powody, dla których artysta zamknął ten etap swoich inscenizacji. Mogę mieć dystans do eksperymentów, które podejmuje, ale nie pozbawiałbym go prawa do nich. Nawet do eksperymentów nieudanych. Z nich może też coś wynikać. Argument, że nie powinno to się odbywać w obrębie teatru instytucjonalnego jest dla mnie wątpliwy. Bo właśnie teatr publiczny, a nie jakaś piwnica czy strych jest po to, by taki artysta, z takim dorobkiem, jak Lupa, mógł w miarę swobodnie pracować. Oczywiście jest kwestią tzw. organizacji pracy artystycznej, by przygotowanie premiery miało jakiś sensowny tryb. Tu być może zżymania Szczepkowskiej są uzasadnione. Ale "Ciało Simone" wydaje mi się mniej ciekawe nawet od tych spektakli, w których Lupa już pokazał nową drogę, czyli od "Factory" i "Marylin". Nie wi