- Propagowanie czytelnictwa w kraju, w którym dwie trzecie obywateli w ubiegłym roku nie miało w ręku ani jednej książki, jest z pewnością słuszne, ale dlaczego musi być to od razu Sienkiewicz? - pyta Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.
Z mieszanymi uczuciami czytałem relację z Ogrodu Saskiego, gdzie w miniony weekend para prezydencka zainaugurowała Narodowe Czytanie Trylogii. Propagowanie czytelnictwa w kraju, w którym dwie trzecie obywateli w ubiegłym roku nie miało w ręku ani jednej książki, jest z pewnością słuszne, ale dlaczego musi być to od razu Sienkiewicz? Pan prezydent Bronisław Komorowski z emfazą przekonywał podczas inauguracji, że Trylogia jest wyrazem "naszych narodowych tęsknot i marzeń, kroniką naszych militarnych oraz duchowych zwycięstw". Że istnieje w zbiorowej pamięci "niczym mityczna historia o poszukiwaniu prawdy, o potrzebie duchowej przemiany, o poświęceniu i honorze". Że pisana była "ku pokrzepieniu serc" i do dzisiaj serca te krzepi. Piękne komunały nie mogą jednak zasłonić szkodliwości dzieł tego "pierwszorzędnego pisarza drugorzędnego", jak autora "Potopu" nazywał Gombrowicz. To, czym Sienkiewicz pokrzepia, to nie jest bynajmniej wino z omszałego gąsio