„NaXuj. Rzecz o Prezydencie Zelenskim” Ziemowita Szczerka w reż. Piotra Siekluckiego z Teatru Nowego Proxima w Krakowie na IV Festiwalu Scena Wolności w Słupsku. Pisze Tomasz Domagała w Dzienniku Festiwalowym Niełatwe rzeczy na blogu domagalasiekultury.pl.
Wojenny teatr ukraiński odbywa się w Polsce generalnie w dwóch głównych nurtach: tym angażującym artystów zza naszej południowo-wschodniej granicy, który daje im przestrzeń, głos, a wielokrotnie także pomoc materialną i duchową, oraz tym – nazwijmy go – artystycznym, próbującym stricte teatralnymi środkami zmierzyć się z doświadczeniem wojny w Ukrainie, czy w miarę upływu czasu – wojny w ogóle. Przez długie miesiące po 24 lutego 2022 mieliśmy tylko – co zrozumiałe – teatr interwencyjny. Polskie teatry uległy pospolitemu proukraińskiemu ruszeniu, produkując ukraińskie (w sensie zespołów twórczych) spektakle, organizując czytania czy fundując rezydencje dla uciekających przed wojną artystek. Wypełniały tym samym wzorowo – trzeba przyznać – misję instytucji publicznej, rozumianej jako akt tworzenia aktywnej i wspierającej się wspólnoty, zarówno w czasie pokoju, jak i – a może zwłaszcza – w obliczu kryzysu czy katastrofy takiej jak wojna. Ów nurt teatru angażującego, na fali ogólnonarodowej solidarności z naszymi sąsiadami mógł liczyć na duże zainteresowanie publiczności. Z miesiąca na miesiąc jednak, na skutek różnych czynników, wśród których czas wydaje się chyba kluczowy, owa przychylność polskiego widza stopniowo zaczęła słabnąć. W sumie trudno się dziwić – temat wojny w Ukrainie przestał być niusem, stało się jasne, że może ona potrwać zarówno rok, jak i kilkanaście lat, pojawiło się znużenie, a politycy jakby tylko czekali na podchwycenie tematu rosnącej niechęci do uchodźców, co w krótkim czasie pozwalało uzyskać w kampanii przedwyborczej kilka punktów. Teatr interwencyjny zaczął więc gasnąć. Pojawiły się ogromne kłopoty ze sprzedażą biletów na spektakle poruszające tę tematykę. Polski widz powiedział „dość”, wylewając niejako dziecko z kąpielą, bo w międzyczasie pojawiły się spektakle nurtu artystycznego, próbujące zmierzyć się z tym tematem za pomocą narzędzi stricte teatralnych, tworząc ubogą na razie mapę tego typu propozycji, aczkolwiek są to wydarzenia na tyle ciekawe i niebanalne, że szkoda by było ich nie zauważyć i nie docenić.
Dokonując na początku tego tekstu podziału spektakli o tematyce ukraińskiej na angażujące i artystyczne (może lepiej byłoby je nazwać dokumentalnymi i fikcyjnymi), zasugerowałem niechcący, że te pierwsze były efektem współpracy Polaków z Ukraińcami, te drugie zaś niekoniecznie, a to oczywiście nieprawda. Rzeczywistość jest dużo bardziej złożona i często próba opisania ogromnego przecież zjawiska, jakim jest teatr wojenny w Polsce, płata figla. Z nurtu spektakli posługujących się fikcją jako narzędziem wypowiedzi artystycznej, warto wymienić trzy: Hagę Saszy Denisowej Teatru Polskiego w Poznaniu, Mój sztandar zasikał kotek Aleksandry Popławskiej z TR Warszawa oraz Na Xuj. Rzecz o Prezydencie Zelenskim Piotra Siekluckiego z Teatru Nowego Proxima w Krakowie. Dwie pierwsze propozycje są w mniejszym lub większym stopniu efektem współpracy Polaków z ukraińskimi artystkami, ostatnia zaś ma z Ukrainą, poza tematem spektaklu, niewiele wspólnego. Gdy się jednak przyjrzeć im wszystkim na chłodno, bez patriotycznego i antyrosyjskiego wzmożenia, okaże się, że spektakl Siekluckiego, zrealizowany w tym zestawie jako pierwszy, około pół roku po inwazji, jest z nich wszystkich najcelniejszy, najbardziej dojmujący. Uczciwie też trzeba powiedzieć, że nie mówi tylko o wojnie, złych Ruskich i dobrych Ukraińcach, ale zahacza też mocno o różne inne sprawy, za przykład których niech posłuży kwestia stosunków polsko-ukraińskich, ukazanych tu w całej złożonej sytuacji na naszej wschodniej granicy i za nią, z dużą uwagą, ale bez sentymentów.
Duża w tym zasługa autora tekstu Zelenskiego, Ziemowita Szczerka, który brawurowo obszedł się z postacią bohaterskiego prezydenta Ukrainy, spoglądając na niego z różnych perspektyw i przyglądając się jego spektakularnej drodze – to chyba najciekawszy wątek tego dramatu – od gwiazdy pop do jednej z najbardziej dramatycznych postaci historii naszych czasów. Co najważniejsze, udało się Szczerkowi w tym postdramatycznym, śmieciowym wręcz kolażu wojennej rzeczywistości nie stracić ani na minutę z oka Zelenskiego człowieka, który wadzi się nie tylko ze swoją absolutnie nagłą i niespodziewaną legendą, ale przede wszystkim ze swoim człowieczeństwem, tożsamością i obrazem świata, jaki wyniósł z domu rodzinnego w Krzywym Rogu czy mentalności radzieckiej, w jakiej dorastał. Tak kompleksowo skonstruowany bohater, do którego świata zostajemy przez autora zaproszeni, siłą rzeczy narzuca nam wątki, z którymi musimy się w tej opowieści spotkać, dzięki czemu obraz świata, prosty z pozoru i łatwy do natychmiastowego odczytania (oj, lubimy takie historie, lubimy!) stopniowo nam się komplikuje, zaplata, plącze i gdy wychodzimy z teatru, nic już nie jest takie proste, jak nam się wydawało. Osobiście taki teatr lubię najbardziej.
W finale spektaklu Siekluckiego – rozgrywającego się generalnie w bombardowanym wciąż przez Rosjan wesołym miasteczku, nad którym góruje dumnie maszt nieśmiertelnego McDonaldsa, zbudowanego obok namiotu Bohuna – prezydent Zelenski zwraca się do nas w następujący sposób:
No kurwa, ja nie mogę. A my się, kurwa, nie czujemy zagrożeni? A cały świat się nie czuje zagrożony? Jeśli wielcy gówniarze świata mają nagle paranoję, to wszyscy musimy w nią wpadać? Kurwa, czy ja nie mam prawa czuć się bezpiecznie? Czy Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Gruzja, kurwa, Mołdawia, Rumunia, Norwegia i Szwecja nie mają prawa czuć się bezpiecznie? Wszyscy chcemy, kurwa, czuć się bezpiecznie! Chciałbym czuć się tak bezpiecznie jak ta pierdolona Rosja!
Michał Felek Felczak mówi to w silnych emocjach, angażuje cały swój talent, żeby przekonać nas do swoich racji, ale gdzieś zza słów jego bohatera wyłania się bezsilność, bezradność, zmęczenie, poczucie tragicznej sytuacji, z której na razie nie ma wyjścia i w której musi się trwać. To najlepszy moment spektaklu, bo udaje się Siekluckiemu złapać i nazwać emocje nas wszystkich, zgromadzić nas razem: Zelenskiego, Ukraińców, Polaków, aktorów i publiczność, która całym sercem kibicuje ofiarom przemocy i podobnie jak sceniczny Zelenski czuje się bezradna. Ładnie jest to też podprowadzone wątkiem Putina, który pojawia się na scenie, nieważne czy pod postacią sobowtóra, czy swoją. Istotne jest to, że nie można się go w żaden sposób na razie pozbyć, ani z Ukrainy, ani ze sceny, dzięki czemu my, widzowie, czujemy ową bezsilność Zelenskiego na własnej skórze, jego dylematy stają się naszymi. Słusznie zresztą Sieklucki ze Szczerkiem zauważają, że Putin nie jest tu wcale najgorszy, że w gruncie rzeczy jest tylko figurą, wykreowaną przez coś znacznie groźniejszego czyli rosyjski imperializm, uosobiony w postaci Grigorija Rasputina, szarej eminencji dworu ostatniego cara Rosji Mikołaja II, który de facto rządził Rosją z tylnego siedzenia, kształtując duchowy, nacjonalistyczno-prawosławny system postaw rosyjskich elit. Nie bez kozery w spektaklu Nowego przyjmuje on postać Jokera z filmów o Batmanie, odwiecznej twarzy zła, która powraca zawsze jak bumerang.
Opowiadam tu o poważnych sprawach, przyglądam się konstrukcjom sztuki, spektaklu, postaci, a przecież cała ta straszna rzeczywistość podana jest w niezwykle śmiesznym sosie, pełnym pastiszu, ironii, farsowej wręcz umowności. Sporą robotę robią przekleństwa, które przecież są solą poradzieckiej mentalności i nieodłącznym elementem pejzażu tego okrutnego, pełnego przemocy i niesprawiedliwości, nieludzkiego świata. Gdyby ich w Europie Wschodniej nie było, ludzie z nadmiaru złych emocji pękaliby jak monstrualnie nadmuchane opony. Wulgaryzmy dają też tej opowieści odpowiedni emocjonalny, rollercoastowy napęd, pozwalają na ekspresję, która niesie zarówno aktorów, jak i cały ten popierdolony (nie boję się tutaj tego słowa) świat.
Ważny to spektakl, prawdziwy i miejscami bolesny, bo nic tak przecież nie uwiera jak niemoc. Nawet ta teatralna.