„Obywatelka Kane” Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Paweł Kluszczyński z Nowej Siły Krytycznej.
Spektakl „Obywatelka Kane” wystawiony przez duet Janiczak-Rubin w Narodowym Starym Teatrze to dzieło przerażające. Nie myślę o wartości artystycznej, zastosowanych zabiegach scenicznych, czy tematyce. Emocje pełne strachu wzbudził we mnie fakt, z jaką łatwością znaczna część widowni w trakcie przedstawienia wychodzi na scenę i bierze do rąk maczety, topory, pistolety i wszelkiej maści broń; jak staje dumie, tworząc tłum gotowy użyć tych zbrodniczych narzędzi przeciwko drugiemu człowiekowi.
Przedstawienie jest dosłownie drażniące, pełen dokuczliwych dźwięków, wykrzyczanych myśli z dużą dawką napięcia. Odczuwam to jako sianie niepokoju i chęć gwałtu na psychice odbiorców, zmuszenie do opowiedzenia się po stronie twórców. Ci, którzy nie ugną się pod naporem ich perswazji, są tymi złymi. Zostając na widowni ci bardziej wrażliwi, mogą odczuwać poczucie winy. A chyba nie o to chodzi w chodzeniu do teatru? Na wrażliwość nie ma w „Obywatelce Kane” miejsca. Szkoda, bo jest cechą w rozkrzyczanym świecie coraz bardziej marginalizowaną.
Krakowska premiera opowiada o dramacie młodej kobiety, która pod wpływem innych decyduje się postąpić w określony sposób. Patty Hearst (Marta Ścisłowicz) to dziewczyna z dobrego amerykańskiego domu. Jej rodzina cieszy się nienaganną opinią, co zawdzięcza ogromnemu majątkowi. Bohaterka zostaje porwana przez lewicową organizację. Terroryści zmuszają jej bliskichdo fundowania posiłków dla najuboższych. Nie wiadomo, czy pod wpływem nowego otoczenia, czy może działania środków psychoaktywnych, Patty przyłącza się do grupy, radykalizuje poglądy. Odcina się od rodziny, obrzuca obelgami protoplastę rodzinnego majątku, dziadka (Krzysztof Globisz), nazywa krewnych świniami. A jednak kiedy dochodzi do ostatecznego starcia organizacji z policją, nie bierze w nim udziału. Walka okazuje się płonna, kończy się śmiercią awanturników i powrotem Kane na łono rodziny. Mimo rozpętania burzy, być może i w słusznej sprawie, wszystko wraca do starego, nie zmienia się zupełnie nic.
Przyjdzie mi się nie zgodzić z jeszcze jedną decyzją twórców, do obsady zaprosili osobę będącą w kryzysie bezdomności. Jej wizerunek został wykorzystany na bluzach sprzedawanych po spektaklu. Należność nie jest mała, podobnie jak cena wywoławcza kolacji z bezdomnym lub z aktorką wcielającą się w główną rolę. Teatr, który chciał debaty o nierównościach społecznych, stał się miejscem, gdzie wyższy status materialny się podkreśla. Nie chcę zabrzmieć jak osoba sprzeciwiająca się wspomaganiu ludzi w kryzysie, ale forma zaproponowana przez Wiktora Rubina godzi w godność tego konkretnego człowieka. Pewnie wyraził na to zgodę, ale widać było, że wyjście na pierwszy plan jest dla niego wielce niekomfortowe. Został potraktowany jak maskotka drużyny amerykańskiego futbolu, mająca za zadanie zwiększyć sprzedaż.
Pomijając otoczkę związaną z zaproszeniem na sceną widowni, czy wątpliwą w duchu akcję charytatywną, spektakl został przygotowany bardzo dobrze. Miło się oglądało wyraźnie zarysowane przez Jolantę Janiczak postaci. Umieszczenie rodziny Kane w transparentnej kuli, przypominającej te ze sztucznym śniegiem, w które wkłada się miniatury urokliwych miejsc lub osób, to zabieg doprawdy piękny i symboliczny. Ludzie bogaci uwielbiają być podziwiani jak takie cacuszka. Dokładnie to widać przez kulistą ścianę wypieszczonego saloniku rodziców Patty, którzy nie wyszli na pół stopy z wygodnej przestrzeni, kiedy porwano córkę, czy gdy wojowała ona w imię nowoprzyjętych idei. Dopiero, kiedy sprawa się rozwiązała, wyciągnęli dłoń do zbłąkanej Patty, pozostając wciąż na dominującej pozycji. Choć to wystawienie na pokaz stało się jednak dla nich dotkliwe, pozbawiało ich anonimowości.
Ciekawi mnie, ilu widzów „Obywatelki Kane” zdecyduje się na stałe wsparcie wybranej osoby w kryzysie lub organizacji non-profit, która zajmuje się bezdomnymi. Obawiam się, że może to być zryw podgrzany słomianym zapałem albo tylko chęć dyskutowania. Cóż, czyż nie o tym jest ten spektakl, o porwaniu się na zmiany, które prowadzą donikąd? Przyjdą następni (a co jeśli się nie pojawią), ale czy będą mieli silną wolę i moc sprawczą? Co w sytuacji, gdy po rewolucji świat wróci na dawno obrany tor, a ofiara pójdzie na marne?
Jolanta Janiczak
„Obywatelka Kane”
Narodowy Stary Teatr w Krakowie, Duża Scena, premiera 28 listopada 2021
reżyseria: Wiktor Rubin
występują: Małgorzata Gałkowska, Dorota Segda, Marta Ścisłowicz, Bogdan Brzyski, Roman Gancarczyk, Krzysztof Globisz, Radek Krzyżowski, Zygmunt Józefczak, Łukasz Stawarczyk
Paweł Kluszczyński – rzemieślnik kultury, z wykształcenia technolog chemik, z pasji autor recenzji, felietonów, dramatów, poezji, bajek, bloga ijestemspelniony.pl; zawodowo od zawsze związany z teatrem, finalista VII Edycji Konkursu im. Andrzeja Żurowskiego dla młodych krytyków teatralnych, członek Komisji Artystycznej 28. Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.