"Hamlet" w reż. Waldemara Śmigasiewicza w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.
Problem nie w tym, że Hamleta gra dziewczyna - to bywało; idzie o stosunki Hamleta ze światem. Śmigasiewicz przeniósł do Szekspira swój patent na Gombrowicza, gdzie postacie ukazują się jako projekcje myśli narratora. Aliści "Hamlet", nie śliczny książę jest niczyją projekcją. Jest kraksą, Danii zderzeniem bohatera z rzeczywistością, w której - jak wiadomo - coś gnije. Gdy się nie potrafi tego gnicia opowiedzieć, a tylko redukuje do migawek w świetle punktowca - mamy jedną z większych katastrof sezonu. Spektakl, w którym rozmywają się główne postacie, a wybijają trzeciorzędne: Laertes, Ozryk, Fortynbras. Najważniejsze monologi idą w gwizdek, bo nie wiadomo, czego dotyczą. I tylko żal Pauliny Chruściel, pięknej Hamlecicy, która zapewne udźwignęłaby wielki bunt przeciwko gniciu, ale dalibóg, nie w przedstawieniu, w którym nie ma się z czym zderzyć, kogo kochać, kim pogardzać. Może tylko przycupnąć przy grobie - a grabarze też baby -