Ostatnim okresem uaktywnienia się Witkacego na polskich scenach byki kampania prezydencka. Opowieść o Janie Macieju Karolu Wścieklicy aspirującym do najwyższego urzędu w państwie, piastowanego dotąd przez generała Bruizora, wydala się wtedy niejednemu twórcy teatru atrakcyjnym komentarzem do
rzeczywistości.
INSCENIZOWANO "WŚCIEKLICĘ" z lepiej lub gorzej skrywaną intencją satyryczno-polityczną; wąsy były podstawowym akcesorium charakteryzatorskim. Migawka z premiery w teatrze opolskim nadana w telewizyjnych "Wiadomościach" wywołała potężny atak na Andrzeja Drawicza, któremu zarzucono ohydną manipulację przedwyborczą (komentowałem tę historyjkę na tych łamach). Tymczasem teatr telewizyjny miał wówczas gotową, nakręconą dużo wcześniej, własną wersję "Wścieklicy". Emisję, rzecz jasna, wstrzymano na długie tygodnie i tylko Jerzy Koenig skarżył się w jakimś wywiadzie, że wracają mu stare czasy, kiedy przedstawienia teatralne prześwietlano we wszystkich kierunkach, by się przypadkiem komu z czym nie skojarzyły. Telewizyjny "Wścieklica" poszedł na antenę dopiero na wiosnę i oczywiście żadnego skandalu politycznego nie wywołał. Bo też Macieja Prusa nigdy w najmniejszym stopniu nie interesowało takie bezpośrednie, aluzjomaniackie przypasowywanie