Gian Paolo Callegari, Włoch oczywiście, autor sztuki "Dziewczęta z fotografii" (polska prapremiera w Teatrze 7.15) - to dramaturg z prawdziwego zdarzenia. Temat, który on sobie wybrał jest tylko na pozór łatwy. Niby cóż łatwiejszego niż losy call-girls, dziewcząt na zawołanie, czyli po polsku tajnych prostytutek?
Samograj? Bynajmniej! W dwudziestych latach każdy szanujący swoją kasę teatr w Paryżu, Wiedniu, Berlinie, czy innej Sodomie lub Gomorze szukał, znajdował i grał takie sztuki. Ale kto je dziś zna? Przeminęły z inflacją. Trzydzieści razy en suite i gotowe. "Dziewczęta z fotografii" nie są sztuką jednego sezonu. Od wspomnianych wyżej i już zapomnianych autorów różni Callegariego przede wszystkim jego umiejętność scenariusza. Kto jeszcze użył w sztukach, napisanych nam ostatnio, taką znikomą ilość kwestii "opisowych", by tak trafnie określić charaktery i środowisko, ba - społeczność? W której z tych sztuk przeobrażono perfectum, to, co się kiedyś działo - tak sprytnie w presens, w to, co się właśnie dzieje? Owszem, działo się nie byle co: mord, którego ofiarą padła Wilma Montesi. Przez półtora roku pisały o tym wszystkie bez wyjątku gazety na świecie. Ta przeszłość w sensie czasu scenicznego określa bez naciągania widza ekspozycj