Spektakl wulgarny, nieprzyzwoity, pornograficzny, cyniczny - ależ tak. Obrazoburczy? Być może.
Przemoc seksualna w dzieciństwie, dewocja i toksyczność emocjonalna matki, ksenofobia, drobnomieszczańska hermetyczność, skostnienie instytucji publicznych, także kościoła - błyskotliwość kariery Schwaba polegała na nałożeniu na dość koszmarny, pornograficzny świat Austro-Niemiec dwóch osobistych filtrów: alkoholu i nowomowy, o którą autor obwiniał media i współczesną wędrówkę ludów. Filtr alkoholu w sztuce zawsze jest niebezpieczny. Przed Schwabem pito w literaturze sporo i, nie ma co kryć, pisano na kacu sprawniej: Rimbaud, Lowry, Hemingway, McCoy. Po każdym z nich "Zagłada ludu" Schwaba to artystyczna zabawka. Filtr języka - także w spektaklu Zakładu Krawieckiego - bywa niebezpieczny; po kwadransie bełkotania o mydle i powidle (wskutek braku słuchu językowego tłumacza Jacka St. Burasa) wszystkie postaci mówią jednocześnie to samo i tak samo. Frazeologicznych czy leksykalnych potknięć Desiree (Magdalena Skiba), Kovacica (Rafał Cieluch),