Sny bywają męczące. Zapewniam jednak, że "Sen wujaszka" to sama rozkosz. A na pewno smakowita teatralna uczta. Spektakl pod tym tytułem, ostatnia premiera SCENY 61 w warszawskim teatrze Ateneum obfituje w kilka co najmniej odkryć: pierwszym jest samo opowiadanie Fiodora Dostojewskiego, którego adaptacji dokonała młodziutka reżyserka tego przedstawienia Małgorzata Boratyńska (to odkrycie drugie). Młoda, pełna temperamentu reżyserka dała zespołowi nadzwyczajny zastrzyk enegii, tak że publiczność nagradza aktorów rzęsistymi brawami przy otwartej kurtynie.
Kolejnym odkryciem dla widza jest prosta prawda, że nie trzeba silić się na oryginalność, by osiągnąć efekt artystycznej prawdy i mistrzostwo teatralnej formy. Fabuła "Snu wujaszka" oparta jest na znanym schemacie: małe rosyjskie miasteczko elektryzuje wiadomość o wizycie bogatego księcia. Matki podstarzałych panien na wydaniu snują już miraże o fortunie, jaką można by złowić, gdyby złota i bardzo stara rybka połknęła haczyk. Temat jak z Gogola, ale że to jednak Dostojewski, na tle galerii tyleż pociesznych, co odrażających postaci pojawia się młoda dziewczyna, której świadomość i poczucie moralności przerasta o niebo otoczenie, w którym przyszło jej żyć, włącznie z bezwzględną mateczką! To ona właśnie, krucha i piękna Zinajda staje się ofiarą intrygi, której poddaje się z pozoru biernie, by w finale zapłacić za to najwyższą cenę. Sztuka więc nie tylko bawi, ale także przeraża i wzrusza. A że siła niszczycielska pieniądza j