Ze spektakli Piotra Cieślaka adepci wiedzy teatrologicznej mogliby poglądowo uczyć się dawnych konwencji i stylów. Wystawiona niedawno "Szkarłatna wyspa" była hołdem Meyerholdowskiej grotesce; z kolei zjadające trzy czwarte parterowej widowni proscenium udatnie upodabnia przestrzeń warszawskiego Dramatycznego do Szekspirowskiego "The Globe". Czy jednak zewnętrzne podobieństwa stylistyczne są kluczem do sukcesu w dzisiejszym teatrze? Cieślak czyta komedię Szekspira jako sen wygnanej Rozalindy; taka interpretacja dość spójnie prowadzi widza przez meandry fabuły. Ale i po trosze odbiera sztuce siłę: jeśli dziwaczna rzeczywistość Lasu Ardeńskiego jest tylko marzeniem, spod którego prześwitują wyorderowane mundury i dworskie stroje, jeśli jest jedynie utopijną ucieczką - to i gorzkie melancholizowanie Jakuba, i paradoksy Lakmusa, i rodząca się spod przebieranek i póz miłość nie mają mocy stanowiącej, zmieniają się w efektowną, acz niezakorzenioną w
Tytuł oryginalny
Sen Rozalindy
Źródło:
Materiał nadesłany
Polityka nr 48