TAK już zwykle bywa, że reżyser posiadając wpływ na kształtowanie się repertuaru w nowym miejscu pracy przynosi ze sobą ulubione inscenizacje. Dzięki temu Warszawa ujrzała ciekawe powojenne dokonania twórcze Wilama Horzycy i Kazimierza Dejmka. Z tej też zapewne przyczyny ujrzeliśmy warszawską wersję nowohuckiej inscenizacji "Snu srebrnego Salomei", choć nie uważam tego przedstawienia za bilet wizytowy Krystyny Skuszanki wobec publiczności warszawskiej.
Pomysł inscenizacyjny Skuszanki objawił się w tym przedstawieniu w sposób bardziej klarowny, choć przytłoczony aktorskimi nieporozumieniami. Skuszanka pozostała wierna pierwotnej interpretacji tego dramatu Słowackiego, w którym trzeźwa ocena faktów historycznych sąsiaduje z liryką, makabra z groteską. "Sen srebrny Salomei" jest dramatem poetyckim o zdecydowanych akcentach historiozoficznych, ale na historii w tej inscenizacji się nie kończy. Nie ogranicza się też reżyser do zastosowania wyłącznie klucza klasowego w ocenie zdarzeń i ludzi, choć bliska jest chwilami rewolucyjnej interpretacji Schillera. Ale we "Śnie srebrnym" nie trzeba tylko szukać kontaktów z przeszłością. Ta sztuka i dziś pulsuje niepokojem. Nie ma tu bowiem niezaangażowanych, nie ma asekuracji. Tak, ale to dopiero jedna warstwa sztuki. Zagęszczenie barw, kontrasty, pokusa nastrojów - to wszystko zostało stonowane w przedstawieniu warszawskim. Nie jest to jednak inscenizacja ani ubo