Wielokrotne utyskiwania wywołane faktem, iż w teatrze polskim klasyka góruje nad współczesnością, dały pewien rezultat. Od dwóch co najmniej sezonów problem ten przestał istnieć, realizacje tzw. wielkiego repertuaru nie zdadzą się ciekawsze niż realizacje dramaturgii nowszej, co nie znaczy, by poziom tych ostatnich uległ poprawie.
OSTATNIM wydarzeniem teatralnym naprawdę ważkim (bo było parę ciekawych czy wyrażających ponad przeciętność) stało się "Wyzwolenie" Swinarskiego w Krakowie. Jedyna chyba - w każdym razie po wojnie - inscenizacja, która dała sobie radę z całością tego dramatu, bez uciekania się do modnej metody przemieniania go w mniej czy bardziej sugestywny bryk oryginału: w zakresie treści i w zakresie formy. Do owych bryków zdołano nas zresztą przyzwyczaić nie tylko w wypadku "Wyzwolenia", ale tu, szczególnie. "Wyzwolenie" stało się bowiem, wbrew swej naturze, utworem ość popularnym w naszym repertuarze, choć rzadko wychodziło się z teatru przekonanym, iż dzieło to jawi się zrozumiałym nie tylko publiczności, ale i samym adaptatorom. Uprzystępniano je co prawda na tysiąc sposobów. Wykreślając ogromne partie tekstu - głównie w cz. III, uwspółcześniając scenerię i kostium, a także bohatera, zamienianego nierzadko po prostu w rówieśnika młodych lud