Ludzie przychodzą na monodramy BRONISŁAWA WROCŁAWSKIEGO po kilka razy. - Kiedyś w domu mówię, że zagrałem prawie 1000 razy te wszystkie "bogosiany", wyobraźmy sobie, że każde przedstawienie obejrzało tylko 100 osób. To jest 100 tysięcy osób, co siódmy łodzianin! - mówi aktor.
29 kwietnia 2009 r., godz. 18, pusta garderoba przy Małej Sali Teatru Jaracza. Niewypełniona tajemniczymi rekwizytami. Nawet niedotknięta teatralną magią. Asceza raczej korporacyjna: białe ściany, sześć krzeseł, sześć szafek z lustrami pod wymiar. Jedno miejsce zajęte. Z czterech żarówek po każdej stronie palą się po trzy... Na blacie tekst monodramu Erica Bogosiana, paczka słabych papierosów i zapałki. Pod nim czarne półbuty. Na chromowanym sklepowym wieszaku dwie białe koszule, czarna marynarka i czerwony podkoszulek. Bronisław Wrocławski wchodzi z kawą w duraleksowym kubku. Pewnie tą z tytułu ostatniego monodramu według Bogosiana, "Obudź się i poczuj smak kawy" - Nie, normalną. I nie żadną tam rozpuszczalną, tylko parzoną. Pani Celinka robi dobrą kawę - w głosie aktora słychać zapowiedź rozkoszy kubków smakowych. - Tak, staram się przyjść o szóstej, wyłączyć z tego świata. Tylko czemu ten wywiad ma służyć? - pyta. I słusznie