Przedstawieniom Mai Kleczewskiej zarzuca się epatowanie przemocą i seksem, ale może właśnie taka jest liryka epoki MTV i Internetu. Dla teatru rzuciła studia psychologiczne, ale nie fascynację duszą ludzką - pisze Paweł Sztarbowski w Newsweeku.
Po ostatnich przedstawieniach - "Makbecie" w Opolu oraz "Woyzecku" w Kaliszu - Maję Kleczewska wyklinano z ambony, a widzowie protestowali przeciw "drastycznościom natury obyczajowej". W Kaliszu jedna z recenzji nosiła tytuł "Dla amatorów mocnych wrażeń" i kończyła się prośbą do dyrektora teatru: "Trochę litości dla widzów!" Strach pomyśleć, jakie będą reakcje po premierze "Snu nocy letniej" w szacownym Starym Teatrze w Krakowie, która odbyła się w miniony weekend. Sztukę tę wystawia się u nas jako bajkową opowiastkę o zaczarowanym lesie. Tymczasem Kleczewska dostrzegła w niej rzecz o terrorze cielesności. - Szekspir językiem snu opowiada o okrucieństwie zdrady i bezgranicznym pragnieniu miłości, o lęku przed bliskością, przed przysięgą małżeńską - mówi reżyserka. Swoją przygodę z Szekspirem 32-letnia Kleczewska zaczęła od "Makbeta". Wielki dramat - przeniesiony w świat mafijnych porachunków, gdzie Wiedźmami są prostytutki i transwest