"Mayday" w reż. Wojciecha Pokory w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Grzegorz Ćwiertniewicz w serwisie Teatr dla Was.
W repertuarze Teatru Polskiego, poza spektaklami charakteryzującymi się wspominanym już niegdyś przerostem formy nad treścią, prowadzącym w konsekwencji do zgubienia sedna przedstawienia, można odnaleźć również i takie, które wolne są od barokowej naleciałości. To między innymi "Mayday" w reżyserii Wojciecha Pokory. Choć grany od ponad dwudziestu lat, wciąż cieszy się zainteresowaniem publiczności. Nic dziwnego. Twórcy gotują widzom stutrzydziestominutową śmiechoterapię, uwzględniającą, na szczęście, krótką przerwę, podczas której nie tylko odpoczywa serce, ale uwolniony zostaje również pewien pęcherzyk. Inaczej trudno byłoby wytrwać do końca. Przekonałem się o tym w miniony wtorek. Artystom udaje się nakłonić mózgi widzów do wydzielenia ogromnych ilości endorfin, poprawić samopoczucie, a nawet zredukować ból i ukoić cierpienie. Człek opuszcza Scenę Kameralną szczęśliwy i zadowolony. Nie sposób skupić się na warstwie ideowo