WRACA moda na lata sześćdziesiąte. Raz po raz wspomina ktoś, że były one wspaniałe, barwne, szalone. Warte, tęsknej łezki. W tamtych latach dziewczęta nosiły krynolinki na szeleszczących halkach, a chłopcy zapuszczali długie włosy, telewizja demoralizowała nas frywolnym dekoltem Kaliny Jędrusik, wszyscy starali się być nieco bardziej kolorowi, rozluźnieni i otwarci, mimo siermiężnego socjalizmu Gomułki. Wszystko to prawda, jak i to, że na dobrą sprawę nie mamy zbyt wielu powodów, by ciepło wspominać tamtą dekadę, zwłaszcza, że w sumie był to jeden gigantyczny kac po odtrąbionym październiku. I tylko teatr polski ma prawo zapisać tamten czas po stronie zysku historycznego bilansu. Przecież nawet zdjęcie arcydramatu Mickiewicza z repertuaru w sumie przysłużyło się teatrowi, wpisując klasykę romantyczną w nurt bieżącej walki społecznej. XIX-wiecznym wieszczom narodowym samo Biuro Polityczne i wysoki urząd cenzorski
Źródło:
Materiał nadesłany
Przegląd Tygodniowy nr 9