Klata jest w Bochum trochę innym reżyserem niż w Polsce. Nie dlatego, że realizując już trzeci spektakl w Zagłębiu Ruhry (przed Schillerem były premiery według Kafki i Ravenhilla), nasiąka chcąc nie chcąc niemieckim teatrem. Różnica polega na zmianie intencji rozmowy z widzem - pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.
U nas Klata idzie na zderzenie czołowe z mitami i tradycją, z historią i literaturą. Drwi i prowokuje. Tymczasem w Bochum nie przyjmuje wobec niemieckiej klasyki postawy barbarzyńcy, nie wywraca arcydzieła romantycznego do góry nogami, krzycząc, że jest zakłamane i bardzo obce artyście z tej "gorszej" części Europy. A przecież mógłby. Zamiast Niemców obrażać i drażnić, woli pokazać im palcem: "Patrzcie, meine Kameraden, tego problemu dotąd nie zauważyliście!". Umieszcza ich fobie i fascynacje w nowym kontekście, odkrywając w dziele Sthillera zdumiewające pokłady anarchizmu i okrucieństwa. Publiczność może być zdumiona właściwie tylko premedytacją, z jaką reżyser podważa stereotypowe rozpoznanie, kto w "Zbójcach" jest dobry, a kto zły. Na scenie stoi las ze świetlówek. Ściana w głębi, zbudowana z metalowych rur, przywołuje na myśl zarówno monstrualne organy, jak i blanki średniowiecznej fortecy. I jeszcze dwa wielkie blaszane ekrany po