DWA kolejne poniedziałkowe wieczory zdarzyło się nam spędzić (przeżyć?) w towarzystwie wielkich. Najpierw Szekspir - Hamlet - Holoubek - kwiat polskiego aktorstwa, potem Kruczkowski - Niemcy - Świderski - i znowu bukiet. Gdyby jedynie na tej podstawie chciało się coś powiedzieć o koncepcji największego teatru Polski, to sprowadziłoby się do konstatacji, że w sztuce liczą się tylko szczyty. Aliści po "Hamlecie" w kręgach recenzentów zapanowało jakby kłopotliwe milczenie, które wylewnie przerwał Andrzej Szczypiorski, drukując w "Polityce" "Hamlet bez hamletyzowania". Recenzja ta tak podnieciła KTT, że w "Kulturze" dał, jak się to powiada, należyty odpór, suponując m. in. iż Fijewski nie był grabarzem widowiska, a Englert w tytułowej roli zachowywał się jak prowincjusz przeniesiony do metropolii. Odnotowuję tę polemikę z kronikarskiego raczej obowiązku, jako że nie śmiem być recenzentem. Dalszy ciąg wielkiej prezentacji nastąpił w ub. poni
Tytuł oryginalny
Scena pierwsza
Źródło:
Materiał nadesłany
Głos Koszaliński nr 41