Powściągliwie przyjęta publiczność autobiograficzny spektakl Lecha Majewskiego "Pokój saren", którego światowa prapremiera odbyła się w minioną niedzielę na deskach bytomskiej Opery. Nie wróżę frekwencji. Nasz człowiek z Hollywood rozczarował.
Niewiele nowego zechciał powiedzieć i jako twórca teatru, i jako współautor - z Józefem Skrzekiem - muzyki. W niezwykle plastycznej inscenizacji zbyt wiele było pozostałości po innych; po teatrze absurdu, po Kantorze. Muzyka operowa (?), niewątpliwie przyjemna dla ucha zwłaszcza w pożegnalnym walcu, pełniła jedynie rolę ilustracji. Na dodatek sporo było w niej zapożyczeń, zgrabnie skrywanych przez aranżera, Andrzeja Markę. To on nadał dźwiękom urody, niczym najlepsza kosmetyczka, przypudrowując to i owo. Na początku była poezja Majewskiego, bardzo osobista, pełna symboli, które często właściwie odczytać może chyba wyłącznie autor. Przełożenie ulotnego języka poezji na realistyczny język sceny okazało się przedsięwzięciem dość karkołomnym. "O co autorowi chodzi?" - szeptano między rzędami. Bardziej niż poeta podobał się Majewski jako plastyk i wizjoner teatralny. Przemawiał malowniczymi, powtarzającymi si