Gdy do tej świetnej scenografii, odznaczającej się bogactwem plastycznych pomysłów, przepychem witkiewiczowskich, peyotlowych wizji - dodać wirowy ruch obrotówki, efekty akustyczne, zadziałać grą świateł i barw, jak i obrazu Siemiradzkiego - powstanie wspaniałe widowisko plastyczne, doskonale obchodzące się bez tekstu.
W "Białym małżeństwie" Tadeusza Różewicza (premiera w Teatrze "Wybrzeże") scenografia Mariana Kołodzieja omal nie "zjadła" tekstu sztuki, bardzo specyficznego, raczej kameralnego. Kto wie czy ten styl scenografii, choć podrwiwającej z la belle epoque, ale w jakimś sensie przecież monumentalnej, znakomitej przy tym, wręcz oszałamiającej - nie zasugerował, nic narzucił reżyserowi Ryszardowi Majorowi zbytniej celebracji tekstu Różewicza. Akt pierwszy - przy kilku dobrych sekwencjach mocno się dłuży - w jego partiach końcowych ("rozmowa kobiet"), a nie w "Szewcach" S. I. Witkiewicza byłoby miejsce na tabliczkę z napisem: "NUDA CORAZ WIĘKSZA". Wywołanie takiego efektu było skądinąd celem autora: pokazać jałowość bezmyślnej paplaniny, wzbudzić w nas protest. Reżyser ma tu jednak do dyspozycji skrót, podsunięty przez Różewicza: "rozmowa... przemienia się w jakieś okrzyki, piski, gęganie..." Ryszard Major woli przeciągnąć tę scenę, rozbudowa�