PO raz trzeci w stosunkowo krótkim okresie czasu "Trans-Atlantyk" Witolda Gombrowicza staje się przedmiotem adaptacji scenicznej. Po Mikołaju Grabowskim i Eugeniuszu Korinie zadanie to podejmuje młody reżyser - Andrzej Pawłowski. Ma już za sobą udaną i uznaną "Pornografię".
"Trans-Atlantyk" Pawłowskiego idzie w inną stronę, niż poprzednie wersje teatralne. Zamiast solenności Grabowskiego i psychodramy Korina autor inscenizacji w Ateneum oferuje farsę, iskrzącą się humorem i sztafażem środków, właściwych grotesce. Jest to teatr czerpiący sceniczną siłę ze szkoły Witkacego. TEKST Gombrowicza, będący finalnym, a więc gwałtownym aktorem w trwającej już bez mała dwa stulecia porachunkach z sarmatyzmem, wszczętych "Powrotem posła" Niemcewicza i oświeceniową satyrą, kontynuowanych w pismach Słowackiego, Norwida, Brzozowskiego - różnie bywa interpretowany Jedni skłonni są w nim widzieć paszkwil na narodowe świętości, inni - samousprawiedliwienie pisarza, pozostawiającego ojczyznę w potrzebie, jeszcze inni pamflet na polską mniejszość w pierwszych dniach wojny za oceanem. Istotą jednak "Trans-Atlantyku", niezależnie od dających się sensownie argumentować śladów wszystkich tych wątków, pozostają sarmackie osta