"Melancholia / Violetta Villas" Artura Pałygi w reż. Tomasza Wygody w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Joanna Targoń, członek Komisji Artystycznej XXI Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
W foyer łódzkiego Teatru Nowego kręci się dyskotekowa kula i rozbrzmiewa głos Violetty Villas - niezwykły i nieznośny, swobodnie pokonujący najtrudniejsze frazy i niespodziewanie rozjeżdżający się w podejrzanych ozdobnikach, westchnieniach, łkaniach, piskach, vibratach. Nadmiar uczuć rozlewa się po teatrze, Violetta jest to figlarna, to rozdzierająco sentymentalna, to znów królewska. Widzowie schodzą się powoli, ci starsi, popijając kawę, wspominają gwiazdę, jej włosy, suknie, Amerykę, Paryż, Las Vegas, los, który wyniósł ją tak wysoko, a potem strącił tak nisko. Dla młodszych Villas jest już legendą, może królową kiczu, może królową campu, a może dziwadłem z zamierzchłej epoki. Tych młodszych jest zresztą mniej niż starszych; nazwisko jedynej polskiej piosenkarki, która naprawdę zrobiła spektakularną (choć krótką) karierę za granicą przyciąga najwyraźniej głównie tych, którzy towarzyszyli gwieździe na bieżąco. Ale nie ma