Wierzę w autentyczność "Dziennika" Sławomira Mrożka, tak jak wierzę w ból, który człowiek potrafi zadać samemu sobie. Nie jest łatwo być dla siebie piekłem - pisze Janina Katz w Znaku.
"Dziennik" to dzieło masywne, trudne w czytaniu, często męczące. Inaczej niż "Baltazar" - terapeutyczna autobiografia, inaczej niż korespondencja z Wojciechem Skalmowskim - literacko-polityczne zwierciadło lat 1970-2003. Brakuje mi ludzi, od których roi się korespondencja Mrożka, nie tylko ze Skalmowskim, lecz także z Janem Błońskim, Erwinem Axerem i Adamem Tamem. To monolog o sobie samym pisany przez eremitę z wyboru. Brak tu krajobrazów i towarzystwa. Tylko od czasu do czasu pada jakieś nazwisko z niewiele mówiącą jednozdaniową charakterystyką. Rzadko pojawia się nawet Maria Obremba - pierwsza żona pisarza, choć prawie cały czas z nim przebywa. Jedynym człowiekiem, któremu pisarz poświęca dużo miejsca i z którym się bezustannie konfrontuje, jest Witold Gombrowicz. Zamiast ludzi - fragmenty lektur przepisywane z gorliwością prymusa w językach oryginałowi tłumaczone na polski przez samego autora. W "Dzienniku" brak też opisów powstawania kolejn