"Dogrywka" węgierskiego dramatopisarza Györga Spiro to dramat o braku porozumienia, o podziałach tak silnych, że chwilami wręcz zabawnych.
Kłócą się tu wszyscy: żona z mężem, rodzice z jedyną córką, nawet dawni koledzy z podwórka - dziś przybysz z zagranicy i gospodarz przyjmujący go w przaśną gościnę, raczej zresztą z przymusu niż z grzeczności. Mamy zgrzyty różnego rodzaju: pokoleniowe, płciowe, historyczne, ideowe i osobiste. Pewnie można by doszukać się jeszcze jakichś innych, po co jednak wyręczać widza i zabierać mu część zabawy? Niech sam odkryje, że nie tylko u nas nie zawsze jest tak różowo, bo okazuje się, że białe jest mimo wszystko białe, a czarne jest czarne. Fabuła rysuje się tak: do drzwi emerytowanego aktywisty komunistycznego puka pewnego dnia gość z kwiatami. Czterdzieści lat temu, krótko po tragicznych wydarzeniach roku 1956 na Węgrzech obecny pan domu pomógł przybyszowi w ucieczce. Teraz przyszła pora na rewanż, okazuje się jednak, że to wcale nie takie proste, bo dobroczyńca nie dostrzega różnicy między zasługą a winą. Spiro przez chwilę