"Zmierzch długiego dnia" w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
Krystyna Janda sprawiła sobie prezent. Z okazji 60. urodzin wyreżyserowała "Zmierzch długiego dnia", amerykański klasyk, opromieniony gwiazdorskimi obsadami na Broadwayu i w adaptacjach filmowych, i zagrała w nim główną rolę, o której marzy niejedna aktorka. Z marzeniami jednak jest ten problem, że rzadko się spełniają. Tym razem było inaczej, choć nadzieje na zbudowanie przełomowej roli raczej zawiodły. Janda dała portret znerwicowanej, pogubionej kobiety, która daremnie poszukuje porozumienia z najbliższymi, skazana na samotność i rozpacz. Sposób, w jaki ukazuje stan bohaterki, nie zaskakuje. Artystka sięga po wypróbowane środki, znane z innych jej ról - najbardziej przejmująca jest w momentach "wyłączeń", kiedy jej bohaterka wydaje się nie słuchać otoczenia, zatopiona we własnym świecie, kiedy nie przyjmuje do wiadomości tego, co mówią synowie i mąż. Dobry użytek robi też z pauz (jako reżyserka i aktorka), które brzmią tutaj wyjątkowo