"Merylin Mongoł" w reż. Bogusława Lindy w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Tomasz Miłkowski w Przeglądzie.
To nie jest sztuka o samotności na radzieckiej prowincji, choć akcja toczy się o zmierzchu komunizmu. Spektakl Bogusława Lindy, którym wraca on do teatru, to rzecz o samotności - wszystko jedno, gdzie ją sytuujemy - tak straszliwej jak koniec świata. Bohaterowie próbują wyrok odwlec, unieważnić, zamaskować, ale i tak nie potrafią wyrwać się z sideł niszczycielskiej samotności. Dotyczy to dwóch sióstr, z których każda na swój sposób walczy o okruch szczęścia. Okazja się nadarza, bo w mieszkaniu Merylin (Olga Sarzyńska) pojawia się młody, przystojny lokator (Dariusz Wnuk) z przypisywaną mu przez siostry obietnicą odmiany losu. Ale to tylko urojenia. Chwila, kiedy gaśnie ostatnia nadzieja, wybrzmiewa w spektaklu najsilniej: Inna (przejmująca Agata Kulesza), choć mówi do siostry, by jej nie zatrzymywała, nawet nie drgnie z miejsca, bo przecież wie, że nigdzie nie wyjedzie. Kolada potrafi budować klimat osaczenia i psychicznej klęski, nie boi się o