Dziś, 28 kwietnia, po dwóch morderczych godzinach jałowego siedzenia i tępej kontemplacji pióra, które przecież znam na wylot, postanowiłem wziąć do galopu pamięć. Pomyślałem, że jeśli o premierze z 9 kwietnia mam samodzielnie raczej tylko ścisłe "NIC" do wypowiedzenia, to i chyba lepiej będzie, gdy powiem, co mi powie pamięć, niż gdybym miał w ogóle niczego nie wycedzić. A poza tym - w tej metodzie tkwi szansa na obiektywizm. W końcu jeśli moja pamięć pamięta, co pamięta, to akurat bardziej jej, niż moja sprawa. Może chociaż tym razem nikt mi nie zarzuci, że miast o spektaklu pisać, piszę o sobie. Pierwsze słowo, które mi pamięć podszepnęła, to słowo brodawka. Rzeczywiście - była. Więcej powiem - brodawka nie dość, że była na scenie bez przerwy, to na dodatek się poruszała, czemu zresztą nie sposób się poważnie dziwić. Aktor Jerzy {#os#804}Święch{/#} miał do lewej dolnej powieki przylepiony mastiksem kawałeczek ciemnej
Tytuł oryginalny
Samotność brodawki
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski Nr 100