- Nie interesowała mnie kariera, ale samo granie. Ono jest sensem życia - Jan Peszek opowiada o aktorskich upokorzeniach, depresji i rozmawianiu z duchami. Rozmowa Jacka Tomczuka.
NEWSWEEK: Oswaja się pan ze starością? JAN PESZEK: Dlaczego? Newsweek: Coraz częściej gra pan starych ludzi. W "Błogich dniach" w Teatrze Ateneum - pensjonariusza domu starców, w krakowskiej "Miłości" - starego kloszarda. - W tych tekstach są tematy coraz mi bliższe, pojawia się pytanie o bilans życia, po głowie błąka się pytanie, jak będzie wyglądała starość. Jak się zestarzeję, czy odetnę się od świata? Starość kojarzy mi się z upokorzeniem, nie wyobrażam sobie siebie niedołężnego na scenie. Boi się pan śmierci? - Raczej obciążenia bliskich swoją osobą. Kiedy jedna osoba jest skazana na opiekowanie się drugą, odbywa się rodzaj teatru: koniecznej tolerancji, utraty cierpliwości, aż wreszcie zmęczenia i pewnego rodzaju heroizmu. Chciałbym tego uniknąć. Skrócić życie? - Tak, choć wiem, że w Polsce to trudne. Pana syn, Błażej, powiedział mi, że jeszcze niedawno miał pan poczucie własnej niezniszczalności, ale coś się z