EN

25.06.2013 Wersja do druku

Sam w sobie

"Projekt P" przypomina podróż przez wnętrzności jakiegoś dziwnego potwora, który dyszy dźwiękami ułożonymi przez Blecharza i wykonywanymi przez operowych instrumentalistów, zagubionych w jego trzewiach - pisze Maciej Nowak w Przekroju.

Miałem kilka lat, gdy tata zabrał mnie do Teatru Wielkiego w Warszawie na balet "Pan Twardowski" Ludomira Różyckiego. Scenografię przygotował wielki Jan Marcin Szancer, dyktator dziecięcej wyobraźni. Zbudował na scenie naturalnej wielkości krużganki wawelskie, po których król Zygmunt August biegi za duchem Barbary Radziwiłłówny. Gdy zjawa pojawiła się na kolejnej kondygnacji, a król podążał za nią, monumentalna konstrukcja zaczęła się zagłębiać w zapadnię sceny, tak, by widzowie mogli śledzić akcję. I to zaburzyło moje doświadczenie równowagi i stabilności świata realnego. Budynki, szczególnie te historyczne, powinny przecież solidnie tkwić w swoich fundamentach. W pierwszym momencie nie wiedziałem, co się dzieje, ale w drugim zrozumiałem, że to katastrofa. Poderwałem się z krzesła i zacząłem histerycznie krzyczeć. Zawstydzony tata próbował mnie uspokoić, przytulał, głaskał i mówił na ucho: - To jest teatr, Maciek, to jest teat

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Tytuł oryginalny

Sam w sobie

Źródło:

Materiał nadesłany

Przekrój nr 25/24.06

Autor:

Maciej Nowak

Data:

25.06.2013

Wątki tematyczne

Realizacje repertuarowe