- Zapewne efektownie wyglądałby tytuł "Od "Bram raju" do "Raju utraconego". Tak się bowiem składa, że właśnie te dwie pozycje, powieść Jerzego Andrzejewskiego i epopeja Johna Miltona stanowią ramy mojego trzydziestolecia. - Stworzyła Pani swój teatr bez własnej sceny korzystając ze scenerii gotyckich sklepień w kościołach i w piwnicach. - Mimo tak zwanych sukcesów nigdy nie było mi dane korzystać z przywilejów, jakie daje stabilizacja. Nie miałam własnej sceny lub bodaj sali prób, nie miałam opieki technicznej i organizacyjnej i z prawdziwego zdarzania. Owszem, czteroletni okres współpracy z Teatrem Nowym w Łodzi, do którego dojeżdżałam kilka razy w miesiącu, zaowocował szczytowym moim osiągnięciem, jakim był "Wybraniec" Tomasza Manna. Taka była również opinia Kazimierza Dejmka, którego pozwolę, sobie nazwać, dyrektorem nad dyrektorami. Spektakl "Wybraniec" stanowił jakby podsumowanie wszystkiego, co udało mi się wtedy wymyślić w obr
8.11.1991
Wersja do druku