Największy i najdroższy festiwal Europy tym razem pokazuje widzom, jak świat się rozpada - pisze Jacek Marczyński z Salzburga.
Po raz pierwszy w prawie stuletniej historii panie muszą tu przed wejściem do teatru ujawniać, jakie skarby kryją w swych torebkach. Policja zaś nienachalnie, ale stale krąży wśród widzów i turystów. Poza tym prawie nic w Salzburgu się nie zmieniło. Festiwalowy rytuał trwa, choć "prawie", jak wiadomo, robi wielką różnicę. Bo oto kupiwszy bilet za kilkaset euro widz dostaje gorzką opowieść o brutalności życia i o tym, jak człowiek potrafi zniszczyć siebie i bliskich. To bowiem inny festiwal niż przed rokiem nie tylko dlatego, że zmienia się rzeczywistość wokół. - Chciałbym, żeby Salzburg dawał nie tylko rozrywkę i widowiska, ale i zmuszał do refleksji - mówi Markus Hinterhäuser, nowy dyrektor z kontraktem na najbliższe cztery lata. Obecna edycja jest pierwszą ułożoną przez niego. Pianista i kompozytor Markus Hinterhäuser jest w Salzburgu dobrze znany. Programował tu wcześniej cykle koncertowe (zwłaszcza muzyki współczesnej), a tera