Krakowskie przedstawienie Indyka miało być ponoć lepsze niż warszawskie, zaś Nosorożca - odwrotnie: A więc wynik konkurencji - remisowy. Cóż powiedzieć o Zamku w Szwecji, granym też konkurencyjnie w Krakowie i to, jak i poprzednie dwie sztuki, w Teatrze Starym. Inscenizator był tym razem "krwi obcej", bo z Katowic, metryka przedstawienia nie jest więc rdzennie krakowska. Sądzę, że dreszczyk niesamowitości nie jest w tej sztuce istotny. To tylko parawan, użyty przez autorkę dla wyizolowania akcji, passe-partout dla każdej niemożliwości i absurdu zwariowanej farsy. Postacie Zamku są kukiełkami, a w akcji wszystko jest pozą i gestem. Tymczasem reżyser pogłębił posępny nastrój optyką, akustyką i nawet osobnym prologiem. Zapewne, nie bardzo wiadomo, czego się uczepić w tej zszywce wszelakich pomysłów, prosi się jednak o potraktowanie wątku sensacyjno-kryminalnego - z przymrużeniem oka. Jest to wprawdzie zamek duchów, ale taki, jak w wilde'owskim Upi
Tytuł oryginalny
Saganka w Krakowie
Źródło:
Materiał nadesłany