- Aktor jest szczęśliwy, gdy gra. Ale teatr przestał już być domem, stał się przedsiębiorstwem. Chałturzyliśmy strasznie, kosztem tego, co ważne. Mieliśmy dzieci, żony, domy, marzenia. Chcieliśmy żyć na jakimś poziomie i uznawaliśmy, że nam się to należy - mówi WOJCIECH STAWUJAK.
Bydgoszcz jest złym miastem dla restauracji. Ci, co mają pieniądze, wolą je wydawać w Gdańsku czy Warszawie. Do mnie przychodzą młodzi i chcą zapiekanek. A ja jestem szczęśliwy, że ich nie mam - mówi Wojciech Stawujak, właściciel i szef kuchni w Pierogarni Bydgoskiej. Aleksandra Lewińska: Podobno spadł pan z krzyża. Prawda czy fałsz? Wojciech Stawujak*: Spadłem, dwie dekady temu. Z wysokości trzeciego piętra. Podczas próby do "Mistrza i Małgorzaty" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. I wtedy w głowie aktora narodził się pomysł na pierogarnię? - (śmiech) Pierogarnię prowadzę dopiero od sześciu lat. Kiedyś trudno było znaleźć stolik, dzisiaj dużo wolnego miejsca. - Dwa lata temu drzwi się nie zamykały, po tym jak gościł u nas Adam Gessler. Nazwał w telewizji nasze pierogi "najlepszymi w Polsce". Zaprosił mnie do Warszawy i Krakowa, żebym uczył tamtejszych kucharzy. Klienci nas pokochali. Skąd się tutaj wziął Gessler?