O piosenkach, które nie pozwalają o sobie zapomnieć, ucieczkach przed samym sobą i walce z łatwą śmiesznotą mówi aktor i reżyser JACEK BOŃCZYK, który w teatrze Syrena przygotowuje spektakl "Nie dorosłem. Piosenki Stanisława Staszewskiego".
Długo dojrzewała w panu myśl o zajęciu się piosenkami Stanisława Staszewskiego? - Bardzo długo. Pierwszy raz zetknąłem się z nimi w dzieciństwie. Mój ojciec i wujowie podczas imprez z zakrapianą mocno herbatą śpiewali smutne męskie kawałki typu "Ty albo żadna". Nie wiedziałem wtedy, że to teksty Staszewskiego. Została po nim przecież tylko jedna kaseta. Amatorska, nagrana w Paryżu... - Tak. Znajoma go poprosiła. I on - a nigdy tego nie robił - włączył magnetofon. Powiedział, że nagrywa, chociaż to obraza w dobie najświętszego Hi-Fi, ale on to "cznia". I, że jeśli ktoś tam kiedyś odkryje te piosenki i "dorobi jakąś korbę do zarabiania szmalcu", to świetnie. Zaśpiewał, a przywieziona do Polski kaseta stała się kultowa. Później o tych piosenkach właściwie zapomniano. Do 1993 r., kiedy wyszła płyta "Tata Kazika". - Wtedy one zostały szerzej dostrzeżone. I ja znowu ich słuchałem. A w 1997 r. Wojtek Kościelniak wyreżyser