Spektakl wywołuje silne emocje i niełatwo o nim zapomnieć, ale samo jego oglądanie nie jest męczące - o "Titusie Andronicusie" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu pisze Katarzyna Mikołajewska z Nowej Siły Krytycznej.
"Titus Andronicus" - o tym dramacie Szekspira mówi się, że jeśli miałby jeszcze szósty akt, to autor zapewne zabrałby się za pierwsze rzędy publiczności i kazał jej umierać w strasznych męczarniach. Jednym słowem - rzeź. Jan Klata na ten najbrutalniejszy i najstraszniejszy utwór stratfordczyka ma własny, dość oryginalny pomysł i sprytnie zmusza widzów do śmiechu nawet w momentach skłaniających do wzruszenia. Na początek reżyser wystawia widzów na ciężką próbę, testuje ich cierpliwość. Jak zwykle bywa u Jana Klaty, muzyka robi ogromne wrażenie, ale tym razem nawet świetnie dobrane utwory nie pomogły przebrnąć przez okrutnie przedłużającą się scenę początkową. Po powrocie z wojny z Gotami, rzymski generał Titus Andronicus (Wolfgang Michalek) żegna się z poległymi synami, których ciała ukryte w skrzyniach są kolejno wnoszone na scenę. Współczucie dla Titusa rośnie z każdą skrzynią, ale rośnie też znużenie, bo wojna była ba