Operowe gwiazdy nagrywają obecnie rzeczy tak banalne, że każda płyta niebędąca typową składanką staje się wydarzeniem. To nie moda, lecz dyktat. Wielkie wytwórnie żądają od śpiewaków nagrań przebojowych arii, bo tylko takie płyty mają szansę na komercyjny sukces - o płytach Christine Schäfer i Francesca Meli pisze Jacek Marczyński we Rzeczpospolitej.
Nie wiadomo, jakich argumentów użyła Christine Schäfer wobec szefów Sony, ale jej album to rarytas. Wyłamuje się ze schematów, zadziwia zestawem tytułów, wyrafinowaną muzyką. Zobacz na Empik.rp.pl Nie jest w Polsce zbyt znana, zaśpiewała u nas bodaj tylko raz, kilkanaście lat temu w Krakowie z Berlińskimi Filharmonikami. Wtedy zresztą zaczynała karierę, dziś jest gwiazdą nie tylko podziwianą, ale i szanowaną, a to znacznie wyższy wyraz uznania. Drobna, o chłopięcej sylwetce Niemka (jedno z jej sławnych wcieleń to nastolatek Cherubin w "Weselu Figara") ma charyzmę. Gdy tylko zaczyna śpiewać, skupia na sobie uwagę, choć na scenie może mieć wielu partnerów. Album rozpoczyna monologiem Kompozytora z "Ariadny na Naxos" Richarda Straussa, będącym żarliwą obroną ambitnej sztuki. To jakby manifest artystki, która swobodnie miesza gatunki i style wokalne, wybierając najwybitniejsze utwory. Fragment barokowej opery Händla sąsiaduje tu z arcydzieł