Współcześni twórcy widzą w chrześcijaństwie jedynie rekwizytornię, z której na chybił trafił wyciąga się fabuły, epizody lub postaci. Przykład "Ben-Hura" w reż. Roberta Hosseina zrealizowanego w Paryżu dowodzi, że sztuka inspirowana chrześcijaństwem - wbrew opinii zawodowych prześmiewców - wciąż może przyciągać tłumy - pisze Wojciech Wencel w tygodniku Wprost.
Paryski stadion Stade de France, na którym Francuzi w 1998 r. zdobyli piłkarski Puchar Świata, stał się ostatnio areną gigantycznego spektaklu "Ben-Hur" w reżyserii Roberta Hosseina [na zdjęciu scena ze spektaklu]. Przedstawienie, zrealizowane z udziałem pięciuset aktorów za 13 mln euro zostało pokazane pięciokrotnie i za każdym razem gromadziło niemal komplet publiczności. Łącznie obejrzało je ponad 300 tys. miłośników widowisk typu światło i dźwięk, które aspirują do roli współczesnych igrzysk. W wypadku "Ben-Hura" skojarzenie to można potraktować dosłownie, bo kluczową sceną spektaklu są wyścigi rydwanów w starożytnym Rzymie. Oto stają obok siebie zaprzęgi powożone przez żydowskiego księcia Judę Ben-Hura i rzymskiego oficera Messalę. Dla pierwszego z nich jest to wymarzona okazja do zemsty na dawnym przyjacielu, który wcześniej w Jerozolimie fałszywie oskarżył go o napaść na gubernatora. W efekcie żydowski dostojnik trafił na ga