Przez 20 lat daremnie dopominaliśmy się o śląski repertuar w śląskich teatrach. Dyrektorzy bronili się przed śląskością jak przed zarazą - dość przypomnieć słynną wypowiedź niegdysiejszego szefa Teatru (jak na ironię) Śląskiego: Takie gusła na narodowej scenie? Po moim trupie! Na szczęście dłużej klasztora niźli przeora i od kilku lat Śląski gra po śląsku i o Śląsku - z różnymi efektami, ale gra - pisze Michał Smolorz w swoim felietonie w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Wszystko zaczęło się od sukcesu "Cholonka" w prywatnym teatrze Korez, który zresztą na swój sposób wyznaczył standardy śląskości w teatrze. W "Cholonka" tak bardzo zapatrzył się Stanisław Mutz, autor sztuki "Polterabend" granej w Teatrze Wyspiańskiego, że otarł się niemal o plagiat. Spore echa "Cholonka" widać też w "Miłobójcach" [na zdjęciu] Lecha Mackiewicza, dopiero co wystawionych na scenie Teatru Nowego w Zabrzu. Autorowi, który szerszej widowni znany jest przede wszystkim jako aktor serialowy, na potrzeby zabrzańskiej premiery dorobiono obfitą biografię, włącznie z aurą bohatera stanu wojennego prześladowanego przez juntę Jaruzelskiego. Osobiście wolę czytać wiarygodne informacje o artystycznych dokonaniach twórcy niż o dotykających go represjach skończonych emigracją. Australijskie sukcesy Mackiewicza też muszę przyjmować na słowo, bo są one nieweryfikowalne, nie pojadę na antypody sprawdzać, jak było naprawdę i ile jest warta li