"Rozważna i romantyczna" Jane Austin w reż. Aliny Moś-Kerger w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Beata Baczyńska w Gazecie Świętojańskiej.
Jane Austen to autorka, której popularność od ponad 200 lat nie słabnie. Jej powieści są z chęcią czytane przez kolejne pokolenia. Skąd bierze się takie zainteresowanie? Może sekret tkwi w tym, że nie są to po prostu głupiutkie i naiwne opowiastki o miłości i zamążpójściu, jakimi mogłyby się wydawać na pierwszy rzut oka. Autorka była wnikliwą obserwatorką i niezwykle trafnie opisała życie angielskiej klasy wyższej na początku XIX wieku, uwzględniając krępujące konwenanse, zależność od majątku, ograniczoną pozycję kobiet. Na tym tle budowała akcję – zwykle romansową, ale zawsze wiarygodną, budzącą ciekawość, doprowadzoną do dobrego zakończenia i pełną humoru. Jednak najmocniejszym akcentem są sylwetki bohaterek i bohaterów, tworzone z ogromną znajomością charakterów i interesujące psychologicznie.
„Rozważna i romantyczna” dokładnie wpisuje się w ten schemat. Po nagłej śmierci ojca siostry Dashwood – Eleonora, Marianna i Małgorzata wraz z matką zdane są na łaskę przyrodniego brata Johna. Brak majątku oznacza nie tylko skromne życie, ale także brak posagu, co może stać się przeszkodą nie do pokonania w drodze do małżeństwa. A przecież w tamtych czasach związek małżeński był najważniejszą sprawą w życiu kobiety. Zarówno rozważna Eleonora, jak i romantyczna Marianna spotkają miłość, ale zanim zaczną bić weselne dzwony, konwenanse nie jeden raz doprowadzą bohaterki do rozpaczy i łez.
Na scenie Teatru Miejskiego „Rozważna i romantyczna” w adaptacji Sandry Szwarc to poprawnie odtworzona historia pań Dashwood, poprowadzona w sposób jasny nawet dla osób, które nigdy wcześniej nie poznały losów Eleonory i Marianny. Szkoda, że reżyserka Alina Moś-Kerger zamiast wykorzystać siłę tkwiącą w wiarygodności bohaterów i naturalnym humorze, karykaturalnie przerysowała niektóre postaci. Szczególnie ucierpiały Fanny Dashwood – żona Johna (Monika Babicka) i Lucy Steele (Marta Kadłub), które zostały sprowadzone do jednowymiarowych złośliwych kobiet, którym robienie przykrości innym sprawia przyjemność. Podobnie postać pani Jennings (Beata Buczek-Żarnecka) została ograniczona do roli ciotki-trzpiotki. Jednak bohaterka ze swoim sympatycznym gadaniem, pytaniami, na które często nie oczekuje odpowiedzi, chęcią pomocy i planami nie daje się tak łatwo zaszufladkować, ograniczyć do jednego wymiaru. Beata Buczek-Żarnecka stworzyła postać energiczną, która pojawiając się na scenie wypełnia sobą całą przestrzeń i budzi szereg, czasem sprzecznych, emocji.
Tytułowe bohaterki, czyli Rozważna – Eleonora (Agnieszka Bała) i Romantyczna – Marianna (Weronika Niewieśniak), na scenie różnią się przede wszystkim ekspresyjnością. Agnieszka Bała gra w sposób bardzo oszczędny, spokojny, zamykając wszystkie emocje w sobie. Dopiero w ostatniej scenie, na wieść, że Edward jednak się nie ożenił, pozwala im się ujawnić w postaci spazmatycznego szlochu. Weronika Niewieśniak jest energiczna, żywiołowa, choć bardziej niż romantyczna wydaje się niedoświadczona i naiwna.
Najciekawszą postacią w tej adaptacji powieści Jane Austen jawi się John Willoughby (Piotr Michalski). Nie tylko uwodziciel, bohater dramatycznych historii ujawnionych przez pułkownika Brandona, ale również nieszczęśliwa ofiara konwenansów – młodzieniec zmuszony do wyrzeczenia się miłości, małżeństwa z rozsądku, życia urządzonego przez obowiązek. To jedyna postać na scenie, która zostaje pokazana w sposób niejednoznaczny.
Dzięki scenografii Natalii Kołodziej całą historię oglądamy jakby przez okno umownego salonu, stworzonego przez ustawienie kilku łuków, zarysu kominka i zawieszenie tiulowych firan na sztankiecie w głębi sceny. Miejsce akcji zmienia się, ale w kolejnych domach odnajdujemy bohaterów w tej samej konwencjonalnej przestrzeni salonowej. Jedynym rekwizytem są gipsowe popiersia rodziny Dashwood (stworzone przez Michała Wielopolskiego) stojące na cokołach. W pierwszej scenie zostają one interesująco wykorzystane jak lalki, którymi bawi się najmłodsza z sióstr – Małgorzata, opowiadając historię rodziny.
Kostiumy w stylu epoki Jane Austen nieco zaskakują w scenie balu, kiedy wszyscy uczestnicy pojawiają się na scenie w białych strojach , a suknie i fraki wykonane są z tiulu. O ile przezroczyste sukienki w połączeniu z gustowną, wiktoriańską bielizną prezentują się w sposób miły dla oka widza, to wykonane z takiego materiału fraki stają się nieeleganckim skrzyżowaniem ochronnego fartucha z foliowym płaszczem. Mimo to scena ta jest dość interesująca ze względu na ciekawą muzykę Dominika Strychalskiego oraz ruch sceniczny stworzony przez Bartosza Bandurę.
Opowieść snuje się przez scenę Teatru Miejskiego w sposób prosty i łatwy w odbiorze, skupiając się na wątku romansowym, a jedynie delikatnie ocierając o obserwację obyczajową i krytykę konwenansów, sprowadzonych do serii ukłonów wymienianych przez bohaterów przy każdej okazji, które przywodzą na myśl Ministerstwo Głupich Kroków Monty Pythona. A kiedy Eleonora i Marianna w pewnym momencie wygłaszają pełne żaru słowa o wolności i samostanowieniu kobiet o sobie, prawach, a nie tylko obowiązkach i zasadach, to właściwie nie wiemy, co je akurat w tym momencie skłoniło do takich deklaracji. Mimo poważnych zastrzeżeń, jakie można mieć do inscenizacji, najnowszą propozycję Miejskiego wiele osób obejrzy z sentymentu do Jane Austen i jej powieści.
Teatr Miejski w Gdyni walczy. Mimo pandemii przygotowuje kolejne premiery i gra nawet dla tak niewielkiej, bo 25% widowni. Należy się szacunek.