ZAWSZE i wszędzie teatr polityczny był dziedziną sztuki mocno podejrzaną. Moralnie. Tak się bowiem składa, że teatr uzależniony jest od władzy politycznej, na temat której w taki czy inny sposób stara się zabierać głos. Im władza silniejsza, tym bardziej z natury rzeczy wyrozumiała i pobłażliwa. Im władza bardziej wyrozumiała i pobłażliwa, tym teatr odważniejszy w zabieraniu głosu na jej temat. Natomiast im władza polityczna słabsza, tym teatr... etc.
Bardziej jednak fascynują mnie twórcy zajmujący się teatrem politycznym. Na przykład: jakiś twórca robi teatr polityczny z prawdziwego zdarzenia. Mechanizm władzy pokazuje ostro, drapieżnie i bezkompromisowo. Urzędników władzy krytykuje. I żadna krzywda (o losie przewrotny!) się mu nie dzieje: zostaje, o ile wcześniej nie jest, dyrektorem, rektorem, kierownikiem zespołu filmowego, a nawet może i ministrem. Inny przykłada jakiś twórca teatru politycznego po kilku uczciwych i odważnych przedstawieniach, w których wypowiada, co ma do powiedzenia na temat danej władzy, nie dość, że nie dostaje żadnych pochwał, ale dziwnym zbiegiem okoliczności, jak powiada Bułhakow, przestaje robić teatr jakikolwiek i w ogóle... Oba przykłady są, rzecz jasna, skrajne. Najczęściej bowiem , zdarzają się twórcy, którzy (bywa, że przez całe swoje długie życie) raczą władzę tzw. "aluzjami politycznymi", co - jak wiadomo - wszelka władza zawsze i wszędzie uwielbia